Środa, dwa spotkania. Czwartek, dwa spotkania i duet z Beatą. Iwona kupiła mi szlafrok. Zrobiono z tego małe przyjęcie. Nikogo nie było na pokojach, siedzieliśmy w garderobie i nagle uwaga! niespodzianka! Na kolanach ląduje ozdobna paczka z kokardą.
- Co to jest?
- Prezent. Od nas.
- Prezent bo jesteś fajny chłopczyku.
Ola przez pierwsze dni próbowała dokuczać, ale od kiedy naprawiłem jej suszarkę zapanowało zawieszenie broni.
- Jeszcze się z nim nie bzykałaś, skąd wiesz?
- Widziałam twoje miękkie nóżki kochanie.
Wszystko wróciło do normy.
Szlafrok był granatowy, ciepły i miękki. Iwona pojechała rano po ręczniki i przy okazji wzięła dla mnie szlafrok. Dzień wcześniej urządziły, że lepiej będę wyglądał w szlafroku niż w bokserkach i koszulce a przecież jestem takim samym elementem garderoby jak wieszak, stolik czy kwiatek na parapecie. Sztuczny kwiatek. Na koniec czwartku dywanik u pani Ewy.
- Co masz na sobie?
- Szlafrok.
- A, to ten. Widziałam na rachunku. Zastanawiałam się po co. Dziewczyny wzięły dla ciebie szlafrok?
- Tak proszę pani.
- Właśnie. Wyglądasz rozsądnie, one cię lubią, na głowę nie dałeś sobie wejść, klienci chwalą. Zostajesz.
- Pan Krzysztof ..
- Do Krzysia dzwoniłam. Zostajesz na razie u mnie. Chcesz coś powiedzieć?
- Moje studia ..
Skończyłem na zaocznych. Wiesz co? Lubiłem to miejsce. Dni były podobne, to nie wada. Dwa, trzy, czasem cztery spotkania. Proste schematy. Lodzik, przerwa, znów lodzik żeby obudzić wojownika i ruchanie. Jednostrzałowcy lodzika przerywali i szybciej ładowali mi się do tyłka, za to szybciej kończyli. Były wyjątki – spotkania z kizianiem i kizianiem, bez seksu, albo że ktoś chciał tylko mi zrobić masaż i obciągnąć. Proszę bardzo, sperma słodka, dziewczyny poją mnie sokiem z ananasa do wyżywania. W duetach się pozgrywaliśmy. Z Iwonką zrobiłem nawet występ publiczny na imprezie dla kilku gentlemanów. Sofa wylądowała na środku salonu, muzyczka, nasze dziewczyny stoją z panami, drinki się sączą a my odstawiamy show. Bawiłem się tym, że patrzą. Bawiłem myślą, że rżniemy się jak dwa króliki skacząc z pozycji na pozycję, że ona dochodzi, głośno, krzycząc na cały świat kurwa! to było piękne a ja chwilę później wyciągam z niej kutasa i zalewam dupę aż po plecy. Pięknie to wyszło, gorzej się skończyło. Obydwoje zaliczyliśmy pauzę i kłótnię o to kto wymyślił, by zrobić pokaz bez gumy i kto przyniósł francę. Najbardziej wściekła się pani Ewa.
Tak jak mówiły dziewczyny szybko okazało się, że moi goście to dość stała grupa mężczyzn. Po czterdziestce, często po pięćdziesiątce, zadbani, czyści z portfelem na tyle grubym by móc uchylić furtkę domu pani Ewy. Ze stałymi klientami pracuje się wygodnie. Roman – zanim obciągnę mu na koniec siedząc okrakiem na twarzy musi być jeździec tyłem i lizanie jego nóg. Jak wwiercał się językiem w mokrą szparę wiedziałem że zaraz tryśnie. Mało, krótko, ale tryśnie a po prysznicu już ubrany wetknie mi za majtki napiwek. Waldek „Ogier”. Jednostrzałowy wałach, któremu nie zawsze stawał a lekarz zabronił brać proszki. Jak się spuszczał momentalnie mięknął i jeśli nie przypilnowałem cieknąca wylinka kondoma zostawała we mnie. Ogier, bo trzeba mu było mruczeć mój ogierze, byłeś wspaniały, aż mnie cipka boli, dobrze że już późno, po tobie trudno byłoby z następnym. Nie wiem czy w to wierzył. Jakie ma to znaczenie, też zostawiał napiwek. Paweł był Marcinem. To znaczy Marcin przedstawiał się jako Paweł myśląc, że tak będzie dyskretnie bo żona, praca, dzieci a on liże pizdę męskiej dzięki nadziany na strapon Oli. Rozumiem, dyskrecja. Kup trzy tygodniki a w co najmniej jednym go znajdziesz. Proszę bardzo, niech będzie Paweł. Marek lubił spank. Bez przesady, nic szalonego. Przychodził pod koniec dnia, nawet się nie rozbierał. Za pierwszym razem powiedział chłopcze, starzec nie będzie przy tobie ganiał na golasa. Jak masz wątpliwości czy myję chuja zapraszam do łazienki. Nie poszedłem, zawsze znikał tam na chwilę i gdy uchylał spodnie był czysty. Ruchał tylko w usta. Zero rąk, tylko głową podskakująca na krótkim lecz grubym fiucie. Też jego tekst – mam ręce, potrzepać mogę sam. Ssij kurwo. Jego „kurwy”, „dziwki” „pizdy” nie były wulgarne. Pasowały do tego co działo się w pokoju. Mokry Krzyś też miał ostry język. Przed pierwszym spotkaniem był dywanik u pani Ewy i proste pytanie – zrobisz to chłopcze? Miałem już tego dnia trzy strzały w ustach, więc było mi obojętne, że ktoś tam naszcza.
- Mogę nie połykać?
- Powiem mu, że możesz.
- To ok, spotkam się.
Spotkania z Mokrym Krzysiem wszystkim się opłacały. Dwie godziny teatru, ekstra kasa za piss, jeden spust i po zabawie. Za to oprawa .. Na pierwsze spotkanie przyniósł wielka siatkę firmowo zapakowanych ciuchów i wtedy chyba jedyny raz widział mnie bez wymyślonej przez siebie oprawy. Latexowe pończochy, rozcięte w kroczu figi, top z wycięciem na piersi – gryzł w sutki, to fajne nie było – maska. Wszystko w lśniącej czerni. Nie lubię lateksu. Czułem się jak parówka. On lubił a on to klient. W masce była szeroka tulejka, którą trzeba było objąć zębami. Z czasem nauczyłem się oszukiwać lecz pierwsze dwa, może trzy spotkania kończyłem z solidnym bólem szczęki. Reguły gry były proste i trochę odmienne od standardu pani Ewy. Czekam na górze, w pokoju, na kolanach, ubrany, tyłem do wejścia. Nie odzywam się. Kiwam głową na tak lub nie. Zakłada obrożę, smycz, chodzę na kolanach. Seks i na mokro. Przez ustnik, na mnie, we mnie tylko z wziernikiem – chciał odlać się w środku ale potrafił tylko po a wtedy erekcja ulatniała się dyskretnie zostawiając nas samych już do końca spotkania. Prosił, nie zawsze, bym sam to zrobił. Żadnego cięcia na czasie, ale chwilę musiałem poświęcić. Dziewczyny go nie lubiły, przez co mnie także się obrywało. Kupimy ci na Gwiazdkę pieluszki.
Zupełnie inaczej układały się czwartki. Pomysł pani Ewy – czwartek będzie dniem Marysi. Marysi czyli mnie. Już nie Pola z krzywą plamą szminki tylko mega laska Marysia. Dziewczyny oszalały na tym punkcie zaczynając konkurs która lepiej Marysię wyszukuje, odmaluje, dobierze ciuszki. Paradowałem przed nimi w kupionych pod Poniatowskim szpilkach, wdzięczyłem się, kręciłem tyłkiem a pani Ewa w każdy czwartek oceniała czy kreacja wyszła lepiej czy gorzej. Nikt się nie krzywił, że przygotowanie Marysi zabiera czas. Nieustanny spór o idealny makijaż, bieliznę – no zrób coś z nim, jakoś ułóż, nie możesz zawinąć do tyłu? uspokójcie się, przecież o to chodzi, że ma fiuta, Marysia, ty fiutem pracujesz – dodawał kolorytu. Na pokoju wychodziło na jedno. Laska to laska a w co opakowany jest tyłek nie ma znaczenia.
Marysia była hitem. Dorobiła się trzech stałych adoratorów, czasem trafiał się ktoś z przypadku. W szpilkach prawie biegałem, peruka nie doskwierała. Włosy inne niż Poli – dziewczyny uznały, że loki są wulgarne i lepiej będzie w prostych, czarnych do ramion lub podobnie uczesanych rudych. Mam na imię Maria .. Marysia.
Stali klienci Marysi byli solidnie po czterdziestce. W odróżnieniu od męskiej tożsamości Marysię rozpieszczano. Perfumy, gałeczki, bielizna .. zamiast tipów prezenty. W łóżku byli delikatni, to znaczy nie zawsze – jak już dorwali się do tyłka rżnięcie było zupełnie normalne. Zabawny był Marek. Nie dlatego że musiałem za każdym razem wysłuchać narzekań na kooperantów z Chin i historii o romansach żony. Traktował mnie chyba najbardziej kobieco. Żadnych akcji z moim penisem, wzajemnego orali – spotkanie w punkt, na dwa finały w ustach. Wchodził delikatnie, szukał sobie miejsca a później seria pytań. Dobrze? Nie za mocno? Dobrze? Chcesz mocniej? Świetnie całował, nie żarłocznie, nie płytko, w punkt.
Z perspektywy myślę, że było zbyt pięknie by zostało na dłużej. Dziewczyny, pani Ewa, rytuał codzienności. Musiało się zmienić i się zmieniło. Ale o tym następnym razem.
(c.d.n)
23.03.2018 10:48