Zapraszam do zapoznania się z II częścią opowiadania "Znowu".
To co ja mówiłem o początku końca? Tak, teraz wiem, że spanikowałem jak cnotliwa panienka, ale trudno żyć przez trzy lata w optymistycznym przekonaniu, że jednak coś się wydarzy, a tym bardziej liczyć na to, że los się odmieni. Jak mówią: „Los to zimna suka, której nie są w stanie poskromić najwięksi masterzy”. Nie pytajcie skąd to wziąłem. I pomyśleć, że wszystko przez niedopowiedzenie. Wróć - przemilczenie pewnych kwestii.
Jestem dumy z Rafała. Nie tylko dlatego, że otworzył się przede mną i na mnie, zwłaszcza na mnie, bo przeleciał mnie bosko, ale dlatego, że zrobił to przed samym sobą. To tu był pies pogrzebany. Samoakceptacja. Uważam, że w jego wykonaniu to krok na miarę Neil’a Armstronga z ponadczasowym sloganem „That's one small step for [a] man, one giant leap for mankind”, chociaż on twierdzi, że to wyczyn na miarę Wielkiego Wybuchu, a że jest taki słodki w swoim zadufaniu, to nie będę go wyprowadzał z błędu.
Dopiero, gdy ciśnienie w naszych członkach zaczyna opadać, a testosteron nie jest już głównodowodzącym, przychodzi czas na szczerość. Jak się okazuje „na trochę” w wydaniu Rafała, wynosi bite trzy dni. Na studiach dostał przepustkę. Trzy dni za trzy lata, tyle jest nam dane. A zacząłem przekonywać się do mundurowych. No nic, postanowiliśmy wykorzystać, ten czas jak najlepiej. Co pocieszające, Rafał dostając przepustkę olał rodziców, cały świat i wszystko, co ten miał mu do zaoferowania i w te pędy pognał do mnie. Wszystko ukartował z Anką. Nie wiem, czy ją kochać czy nienawidzić. I, ponoć, od momentu jak staną w drzwiach mojego… naszego mieszkania zbierał się do tej rozmowy. Chociaż ja uważam, że chodziło o pieprzenie, zawsze chodzi o pieprzenie. Gumka w szufladzie nie kłamie. Ale mi to nie przeszkadza. A i najlepsze – wiecie dlaczego się cykał? Nie wiedział, jak mi to powiedzieć! Mnie, gejowi z ponad piętnastoletnim stażem! Ludzie! Ja się cały dzień przed nim gimnastykowałem i prawie na tacy oddałem! A ten co? Nie wyłapał tego! Jak tu go nie kochać?
Ale przy tych radosnych wspominkach pojawia się cień niepewności o przyszłość – naszą i Rafała. To, że przyznał się przed samym sobą, było czynem fundamentalnym, ale do dachu jeszcze daleko. Drzwi od szafy są nadal zamknięte. Będzie musiał zmierzyć się ze swoimi demonami i z Anką, Jezu, jak mu współczuję.
Co w takim razie z nami? Czy ten poranek był tylko jednorazową przygodą? Rozliczeniem się Rafała z przeszłością, w której dostałem rolę Cerbera, a dzielny woj musiał mnie zgładzić, w tym wypadku zaliczyć, by wydostać się z prywatnego Hadesu? A potem ruszy w świat i zapomni o swojej Eurydyce? W końcu do tej pory z ust żadnego z nas nie padły te lukrowanie dyrdymały w stylu „kocham cię” czy „chcę być z tobą”, a które w jakiś sposób dają poczucie stabilnego gruntu. Niby Rafał powiedział, że chce jeszcze raz i że ten nasz „pierwszy raz” był jego pierwszym razem na trzeźwo, ale nie mogę wyzbyć się pewnej niepewności. Myśli przetaczają się przez moją głowę jak pociąg towarowy.
Z zewnątrz wygląda to dużo radośniej. Leży obok siebie, nadzy, wpatrzeni w sufit. On z moją głową na ramieniu bawi się moimi włosami nad lewy uchem. Szczęśliwi, spełnieni i nie martwiący się o przyszłość. Dopiero burczenie w brzuchach zmusiło nas do wstania. A jest godzina 16.
Oczywiście o jajecznicy możemy zapomnieć. Trzeba przygotować drugą. Jednak dopiero po wspólnym prysznicu. Nie obywa się bez pocałunków i drażnienia sprzętu, ale mocniejszą zabawę zostawiamy na potem. Przy śniadaniu w ekspresowym tempie nadrabiamy stracone lata. Padają pierwsze deklaracje. W zasadzie jesteśmy parą z niezłym stażem, tylko rzadko się ostatnio widywaliśmy. Następuje wymiana preferencji seksualnych. Omawiani są byli albo niedoszli kochankowie. Stajemy się sobie niczym dwie otwarte księgi, w których kolejne karty są czyste i gotowe na naszą wspólną historię. O zamieszkaniu razem na razie nie ma mowy. Ja nie poruszać tematu, bo wiem, że stawiając Rafała przed wyborem, wybrałby mnie, a ja nie chcę, żeby po raz kolejny wisiała nade mną odpowiedzialność za odebranie mu rzeczy, którą kocha. Patrz - wojsko. A Rafałowi chyba jest to na rękę i też się nie odzywa. W ten sposób śniadanie staje się jednocześnie kolacją. Potem Rafał oferuje wspólne bieganie. Jak tu się nie zgodzić, skoro to nasza ostatnia doba. Co z tego, że nienawidzę biegać? Anka też mnie kiedyś namawiała, jak sama dostała zajawki na jogging, bo to takie modne było. Od tamtej pory nie zaproponowała mi wspólnego wyjścia sam na sam. Widocznie konieczność wezwania karetki na środku parku i podejrzenie mojego zgonu, w tamtym momencie ją przerosły. Przynajmniej mam spokój. Oczywiście, po propozycji Rafała przychodzi czas na racjonalizm – w co się ubrać? Przecież sportowe ubrania były mi do teraz do niczego nie potrzebne. Na szczęście z dna szafy wygrzebuję tamten stary dres, w którym wylądowałem na SORze. Może już nie pachnie świeżo, ale na pewno go prałem.
Przebrany wychodzę z pokoju, gdy w korytarzu Rafał był już w trakcie rozgrzewki. Ile on przywiózł ze sobą tych ciasnych wdzianek? Kusiciel. Specjalnie tak się wygina, żebym musiał kamuflować namiot w kroku. I jeszcze ten bezczelny uśmiech. Dołączam do niego. Moje stawy strzelają jak działa pod Westerplatte. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się rozciągałem. Ale czego nie robi się dla miłości. Za to Rafał… Rafał każdą kończynę ma z gumy. Szpagat to dla niego pestka, tym bardziej mostek. Nic tylko wytarmosić go za te sterczące krocze. Będę musiał go kiedyś na to namówić. Na koniec, kiedy jestem jeszcze w skłonie Rafał klepie mnie w tyłek i wybiega z mieszkania. Liczy, że będę go gonił. Niedoczekanie. W końcu ktoś musi zachować się odpowiedzialnie i zamknąć drzwi, nie przytrzaskując przy tym zwiewającego kota. Biedactwo. Widać, że futrzak ma już dość swojej pani.
Rafała łapię dopiero na zewnątrz. Już samo zbiegnięcie po schodach odbiera mi dech, a to dopiero początek. Na szczęście mój luby ma to na uwadze i dostosowuje do mnie tempo, robi częste postoje, w trakcie których ja szukam płuc, a on skacze i wygina się jakby jeszcze było mu mało. W międzyczasie dziękuję naturze za doskonały metabolizm, bo choć nie mam takiego kaloryfera jak Rafał, to wciąż nie jest potrzebna interwencja Indiany Jonesa, żeby odnaleźć go pod skórą. Wiem, jako gej strasznie się zapuściłem, hańba. Ale co poradzę, że ze sportem mi nie po drodze? Teraz, kiedy w moim życiu pojawił się Rafał, nasza relacja może przynieść dodatkowe profity.
Biegniemy dalej przez park. Czuję, że kończy mi się zapas tlenu. Rafał ciągle pokrzykuje: „Oddychaj, oddychaj!”. Nosz kurwa, przecież to robię. Zaczynam mieć mroczki przed oczami. Już mam powiedzieć Rafałowi, żeby wybierał 112, kiedy on dopada do mnie i zanim upadnę reanimuje mnie metodą usta-usta. A może już leżę? Tak, chyba leżałem wcześniej. I nie, on mnie nie reanimuje tylko całuje całą powierzchnią swych słodkich ust. Zaczynam wracać do żywych. Mój wybawca pocałunkiem prawdziwej miłości przywrócił mnie do życia. Jak zdzirowatą księżniczkę.
- Prawie zemdlałeś – oznajmia mi Rafał górując nade mną.
Zapamiętać: muszę mdleć częściej. Zawroty głowy mijają. Postanawiam wykorzystać okazję i łapię go za tę obcisłą koszulkę, przyciągam do siebie i swoimi celuję w jego usta. Zaskoczony traci równowagę. Przewraca się na mnie. Ale nie rezygnuję z pocałunku. Nie broni się. Dobrze, w końcu robimy to w miejscu publicznym! I zdaję sobie sprawę, że pomyślałem o tym w złą godzinę. Gdy moja dłoń ląduje na jego kroczu, Rafał od razu cały sztywnieje, kończy pocałunek i bacznie rozgląda się dookoła.
- Nie teraz – tłumaczy się, choć dobrze wiem, że wymówka powinna brzmieć: „nie tutaj, bo ktoś nas zobaczy”.
Dociera do mnie, że wcześniejsze obawy nie były bezzasadne. Ale jak żona alkoholika, w myśli powtarzam sobie: „będzie dobrze, on się zmieni”. I podrywam się z ziemi w ślad za nim.
- Pójdziemy na piwo? - proponuje w ramach rekompensaty, a ja znowu mam przeczucie, że przejrzałem prawdziwy powód wizyty w barze: „muszę utopić robaka”.
„On mnie kocha, on zrobi to dla mnie” recytuję swoją nową mantrę w myślach. Co mi da, jak powiem nie? W końcu po tym bieganiu i tak chce mi się pić i jestem słaby. Gdy docieramy na miejsce, spacerem, okazuje się, że Rafał wybrał, jak na siebie, dość hipsterski lokal. Gdy wchodzimy do środka nikt nie zwracam uwagi, nie gapi się, choć stroje mamy mało wyjściowe. Może to dlatego to miejsce, a nie typowy bar? W sumie, jak miałbym wejść do takowego w tykocie Rafała i od progu usłyszeć wykrzyczane drwiący tonem „Pedał!”, to też wolałbym się sam zastrzelić. Czyli jednak wygrała przezorność. Nawet nie wiem, jak to skomentować. Ile jeszcze razy dziś przyłapię go na takiej kombinatoryce? Czy on się tym nie męczy? I czy kiedykolwiek będzie nam dane wyjść na miasto jako para? Zastanawiam się również, czy z powstającym właśnie dzienniczkiem pytań nie udać się do wróżki. Może ona pomoże mi znaleźć odpowiedzi na chociaż kilka z nich. Anka podobno zna jakąś niezłą. Rafał zostawia mnie z moimi wątpliwościami przy stoliku i sam idzie wziąć napoje.
- Trzymaj. Pomoże ci dojść do siebie – stawia przede mną filiżankę na spodeczku. Wącham parującą zawartość naczynia – czekolada. Złość zaczyna we mnie buzować.
- Kurwa jaja sobie robisz?
- O co ci chodzi? - teraz ja zostawiam go przy stoliku. Idę do baru.
- Kufel zimnego, mocnego piwa. - zamawiam stanowczo, wiedząc, że Rafał się na mnie gapi – Większy niż zamówił tamten pan – wskazuję na nasz stolik.
I dostaję to co zamówiłem. Chyba 3-litrowe wiadro. Ale duma nie pozwala mi powiedzieć, że to za dużo. Zdechnę, a to wypiję na jego oczach. Nie ma za swoje. Prawdziwa Drama Queen, yeah. Jak gdyby nigdy nic wracam do stolika, siadam naprzeciwko Rafała i patrząc mu w te piękne oczy zaczynam żłopać złocisty napój.
- Przestań – próbuje mnie powstrzymać, książę jeden – Wiem o co ci chodzi.
A ja dalej chleję. Małymi łykami, żeby nie odrywać kufla od ust. Rafał chyba też się teraz wkurzył, bo swojego nawet nie tknął. Gdy odstawiam kufel, głośno zaczerpując powietrza, orientuję się, że nie upiłem nawet ćwierci. Dociera do mnie jaką głupotę zrobiłem. Wycofanie się teraz byłoby dyshonorem, a wypicie całej zawartości może skończyć się śmiercią. Chuj z tym, raz się żyje. I rozpoczynam drugą rundę. Rafał tym razem jest dziwnie milczący. Patrzy się na mnie posępnie, ale nic poza tym. Zaszachowałem drania.
Chwilę zajmuje mi dotarcie do dna kufla. Moje smutki nikną gdzieś w przyjemnym szumie, w pomieszczeniu robi się jaśniej, choć przysiągłbym, że powinno się ściemniać, a stoliki dookoła tak radośnie tańcują. Czy to wieczorek taneczny? Odwrócona grawitacja podrywa mnie do góry, a księżycowy wiatr wypycha z lokalu. I pędząc z prędkością światła zostawiam wszystko za sobą w postaci jednej, barwnej smugi. A potem urywa mi się film.
- Wstawaj, zalana księżniczko – ktoś wyrywa mnie ze snu. To Rafał. Jest w samych bokserkach, leży obok mnie. Teraz poznaję - to mój pokój. Ale jak ja się tu znalazłem? - jest siódma rano, w ten jakże piękny w skutkach poniedziałek. Za chwilę musisz zbierać się do pracy – uświadamia mi, rzeczy, na które teraz nie ma miejsca w mojej głowie. – Na twoje szczęście w lodówce został jeszcze mój sok z ogórków, więc w akcie dobrej woli i rozejmu podzielę się nim z tobą. - deklamuje wręczając mi szklankę zielonej, mętnej wody.
- Pierwszorzędna dyplomacja. Ograbić z dóbr, a potem oferować je po zawyżonych cenach – odgryzam się zabierając szklankę. Dlaczego jestem taki zły? Piłem, to wiem i przez to boli mnie głowa, ale reszty nie pamiętam.
- Zaraz, to ty kupiłeś sobie to piwo! – odpiera atak, choć jest zaskoczony - A na serio, to nie żartowałem. Mówiłeś, że nie możesz odpuścić pracy, bo za chwilę sesja i będziesz potrzebował wolnego.
- A która jest?
- Siódma.
- Cholera – zrywam się z łóżka. Głowa ostro się buntuje. No nic, muszę się pospieszyć i zdążę. - Co będziesz robił jak mnie nie będzie?! - drę się z łazienki przez całe mieszkanie, co wcale nie służy migrenie.
- Zajmę się sobą – odpowiada ciszej Rafał opierając się o framugę łazienkowych drzwi. Ten to się umie zakraść, komandos jeden. - Szkoda, że nam umknął wczorajszy wieczór – jawnie pije do mojej niedyspozycji.
- Ta, szkoda – próbuję ograć go obojętności, choć wyrzuty sumienia i żal nachodzą mnie jak tsunami.
Umyty lecę się przebrać. Rafał korzysta z okazji i podziwia moje wdzięki podpierając kolejne drzwi. Biegnąc w kuchni łapię jabłko, omijam kota, nieomal przewracając się o niego i wybiegam na klatkę. W ostatniej chwili sprawdzam kieszenie czy mam klucze, kiedy za mną rozlega się ich brzęk. Rafał potrząsa nimi na uniesionym palcu. Stoi teraz w samych bokserkach na spoczniku, z kotem pod pachą.
- Nakarm go. Dzięki. See ya! – klucze przydadzą mu się jakby chciał gdzieś wyjść. Tak samo jak dodatkowe obowiązki dla zabicia czasu.
Wybiegam z bloku. Jestem trochę zły na siebie, że nie pocałowałem go na do widzenia, ale po tym co wygadywał jakoś potrafię sobie wybaczyć. W ostatniej chwili łapię swój autobus.
W kawiarni, dzień płynie mozolnie. O dziwo nie ma wielkich tłumów. Jedynie dwie staruszki po zamówieniu herbat rozsiadają się w głębi i na długie godziny zanurzają w opowiadanie własnych życiorysów. Pamięć o wczorajszym wieczorze zaczyna wracać, a wraz z nią pojawiaj się kac moralny. Nie przesadziłem za bardzo? Powinienem potraktować go łagodniej? Wykazać się wyrozumiałością? Nie potrafię nie odpowiedzieć twierdząco na powyższe pytania. Rafał boryka się ze swoją seksualnością, a ja wymagam od niego przenoszenia gór siłą miłości. Postąpiłem nie fair. Będę musiał jakoś mu to wynagrodzić po powrocie. Niestety nie będziemy mieli za dużo czasu. O 19 odjeżdża pociąg. O 19 rozpocznie się moja żałoba.
Dzwonek u drzwi radośnie dźwięczy. Po kiego ktoś to zamontował? Przecież widać kto wchodzi. Rafał. Rafał!? Co on tu robi? Pierwszy raz widzę go ubranego jak przyzwoity człowiek. Jeansy, biały t-shirt i oldskulowe trampki. Wchodzi i zaczyna się rozglądać. Niby podziwia wnętrze, ale bije od niego aura wojaka, którą przesiąkł aż do szpiku. Rozpoznanie taktyczne. Ilość cywilów, rozkład pomieszczenia, ewentualne przeszkody, drogi ewakuacji. Nie trzeba iść w mundur, żeby takich rozszyfrować. W końcu rozweselony podchodzi do baru. Postanowiłam się z nim zabawić.
- Dzień dobry, cóż za niezwykle piękny dzień nas dzisiaj powiał. Co panu podać? - zagajam z pełną powagą i profesjonalizmem.
- A co pan poleca? - mierzę go od czoła do krocza. Rozśmiesza go to.
- Jak dla pana gorącą czekoladę – złośliwa ze mnie bestia.
- Przepraszam – kaja się kończąc zabawę – za wczoraj. Nie chciałem, żeby tak wyszło.
- Nawet nie weszło, więc nie masz za co przepraszać.
- Rozumiem cię, ale ty też musisz zrozumieć mnie – wali z grubej rury. Kiepski początek. „Pamiętaj”. Upominam się. „Ty też jesteś mu winny przeprosiny”. - Ja nie umiem tak jak ty, być taki… spontaniczny. Wolę grać na znanych mi schematy, a teraz wszystko jest dla mnie nowe. Muszę się przyzwyczaić – zastanawia się czy kontynuować. - Od ciebie z kolei czuję ciągłe oczekiwanie i poganianie, że będę takim, jakim chcesz mnie widzieć. Ideał, którego nie jestem w stanie doścignąć.
- Ał – tylko tyle jestem w stanie wydusić. Zabolało, ale dlatego, że było szczere i prawdziwe. To moja wina. - ja też powinienem cię przeprosić. Właśnie za to – ciało samo rwie się w jego kierunku, żeby go pocałować, ale on się odsuwa. „Weź się opanuj!”. Ganię się.
- Pogadamy później. Wezmę latte. Na wynos – Rafał asekuruje się ucieczką.
- Poczekaj, nie będę, obiecuję, przepraszam. Wypij tutaj. Ja sobie tylko popatrzę na ciebie zanim wyjedziesz. Nie odbieraj mi tego - już chcę go złapać za pięść zaciśniętą na ladzie, gdy się powstrzymuję. - Widzisz, dam radę – niezdarnie się uśmiecham, licząc na jego aprobatę.
- Dobra - odskakuję, żeby nastawić ekspres. „Nie odwracaj się, pokaż, że potrafisz się pohamować. Nie odwracaj się”. Przelewam kawę z mlekiem i serwuję gotowy napój mojemu lubemu.
- A te staruszki i tak się domyślają – dorzucam jako kandyzowaną wisienkę na wierzchu.
- Co? - pyta wyrwany z zamyślenia Rafał.
- Nic – uśmiechem odprowadzam go do stolika.
Siada niedaleko. Bokiem do mnie, tyłem do witrynowego okna. Chyba przejął się uwagą o staruszkach, bo nie spuszcza ich z oczu nawet podczas picia kawy. A ja mogę się napawać jego widokiem przez te kilkanaście minut. Po wypiciu napoju odstawia mi pustą szklankę.
- One długo tak mogą? - pyta z ciekawości, ale coś jeszcze chodzi mu po głowie.
- Przy założeniu, że są tu dobre dwie godziny i zaczęły od około piątego roku życia, to powinny być gdzieś koło 30-stki. Więc, tak, jeszcze posiedzę.
- Kurde, dobry w tym jesteś. Ok, w takim razie wezmę jeszcze ciastko. Na miejscu.
- Które? - sposób jego rozumowania jednocześnie ciekawi mnie i niepokoi.
- Z kremem.
- Nie ma takiego! - co on wymyślił?
- A nie mógłbyś zrobić… dla mnie? - autorski uśmiech tłumaczy wszystko. - Idź je zagadaj na chwilę.
- Ale ty za to płacisz – żartobliwie szepczę do Rafała.
Uśmiech łobuza musi mi wystarczyć jako oświadczenie woli. Nie zdążam podjeść do staruszek, kiedy Rafał znika za kontuarem. Nie wiem czy się bać czy uciekać.
- Dzień dobry, drogie panie – przerywam wywód jednej. - Mają dzisiaj panie szczęście. Do zamówienia pań został wylosowany kupon uprawniający do zamówienia bezpłatnego czajniczka dowolnej herbaty. Czy życzą sobie śliczne panie już dziś zrealizować nagrodę? - komplement łechta ich nadwiędnięte ego.
- Jaki z pana dżentelmen. Zupełnie jak mój siódmy wnuk. I tak samo przystojny… - rozgaduje się ta druga.
- Pozwolę sobie przyjąć to za akceptację. Zaraz podam – i w te pędy oddalam się, gdy życiorys wnuka zostaje wzięty na tapetę.
Zachodząc za kontuar ledwo pohamowuję śmiech. Rafał wcisnął się pod ladę. Zupełnie jakby wpuścił słonia do składu porcelany, ale daję radę. Czeka, aż się do niego zbliżę.
- Przez ciebie muszę podać im tą pieprzoną herbatę. Nie ruszaj się.
Rozbawiony podaję herbatę w ekspresowym tempie. Strzępki rozmowy docierają do mnie w przelocie. Wnuk nie zaczął jeszcze raczkować. Pospiesznie wracam do Rafała. Jestem na niego gotowy, tak samo jak ona na mnie. Dzięki ludzie, że odechciało wam się dzisiaj kawy! Natura wam to w dzieciach wynagrodzi. Rafał zarzuca sobie mój fartuch na głowę i tyle z patrzenia. Ale to, co się dzieje później jest całkowicie rekompensujące.
Jego dłonie jak węże wiją się wokół moich nogawek. Przy kroczu czuję jego przytuloną twarz. Chłodne powietrze przenikające przez materiał uświadamia mi, że zaciąga się moim zapachem. Przeszywa mnie przyjemny dreszcz rozkoszy. W końcu palce docierają do pierwszej bazy. Rozporek ustępuje. Jak manekin, nieruchomo stoję za kasą. Pierwsza dłoń wpełza do środka. Choć już mi jest tam ciepło, to jego obecność na mojej bieliźnie tworzy kolejne źródło ciepła, istny ogień pożądania. Masuje mnie. A mój sprzęt pręży się dla niego i jak dziki próbuje wyrywać na zewnątrz. Wtedy on rozpina mi guzik. Spodnie zjeżdżają do kolan. Od wolnego wzwodu dzieli nas już tylko cienka warstwa bawełny. Ale on cały czas masuje. Dla dodatkowego efektu zaczyna całować moje klejnoty przez bieliznę. Już ledwo wytrzymuję, a co będzie dalej? Kurczowo łapię się lady. Przygryzam wargi. Jest dobrze, staruszki jeszcze się nie zorientowały. Na mojej schowanej pale nie pozostaje nawet centymetr, którego Rafał by nie obcałował. Z twarzą przywartą do mojego krocza zaczyna opuszczać gumkę. Najazd rozpoczęty. Nie wolno brać jeńców. Mogę się tylko domyślać, co zobaczył po opuszczeniu bielizny. Zapewne widok ten przypomina narodziny aligatora. Sporych rozmiarów żyjątko ubroczone w lepkim śluzie przebiło się przez dzielącą go od świata skorupkę. Mój luby od razu zabiera się za jego poskramianie. Łapie go w usta u nasady i powoli przemieszcza się ku główce. Jak uliczna zamiatarka kręci po trzonie językiem. Dostaję konwulsji. Jak przyjemnie! Rafał nie daje mi odpocząć. Osiągając szczyt mojej pały od razu ją pochłania.
- Cholera! – krzyczę mimowolnie. Rafał aż podskakuje uderzając głową o spód lady. Musiało zaboleć. Przy okazji zwracamy uwagę staruszek. Pospiesznie łapię gazetę, którą naszykowałem sobie w razie bezruchu i udaję, że czytam. – Znowu chcą podnieść podatki – rzucam kłamliwy ochłap w stronę starszych dam. To im wystarcza, bo wracają do swojej dyskusji. – Sorry – szepczę do Rafała.
On po chwilowym otrząśnięciu się kontynuuje dzieło. Rytmicznie zaczyna ciągnąć. Biodra huśtają mi się samowolnie. Czuję, że Rafał pilnuje się, żeby nie wydać żadnych niepokojących dźwięków. Ja tak samo. Pała jest coraz bardziej wilgotna. W jego ustach, choć twarda jak stalowy pręt nabiera dziwnej miękkości i puszystości. Kot Anki ma tak samo jak się go zacznie drapać za uchem. Rozpływa się w miejscu, w którym stoi. Krew we mnie buzuje.
I wtedy jak na złość rozbrzmiewa dzwonek u drzwi. Do środka wparowuje młoda yuppie z telefonem przy uchu i lunchową torbą w drugiej ręce. Jej obecność zagłusza przyjemną ciszę w kawiarni. Cholera, ona przychodzi tu prawie codziennie, a ja o niej zapomniałem. Nie przerywając rozmowy przedziera się między stolikami i dopada do kasy. Rafał chyba nie jest świadomy jej obecności, bo cały czas świdruje mój sprzęt. A ona zaraz poprosi o małe espresso i croissanta. I co wtedy? Udanie się do ekspresu z wywieszony kutasem jeszcze jakoś zamaskuję, ale żeby dać jej to pieprzone ciastko będę musiał podejść do lodówki, której szklenie sięga znacznie poniżej mojego krocza. Zaraz mnie posądzi o napastowanie seksualne. Ona wydaje się być z tych, co się nie patyczkują i spory rozwiązują na sali sądowej. Zwolnią mnie, jak nic. Muszę działać. Zanim zdąża się odezwać wyrywam Rafałowi zabawkę z buzi.
- Dzień dobry, poproszę espresso i croissanta – zamawia przykładając sobie telefon do piersi.
- Na miejscu czy na wynos? – i tak wiem, że weźmie na miejscu, ale pytam dla proformy. Jestem przy tym epicko podniecony.
- Na miejscu – odpowiada, a Rafał w tym czasie orientuje się w powadze sytuacji i próbuje mnie ubrać pod ladą. W końcu się domyślił. Dzięki.
- Oczywiście. Razem będzie 14,50. Płatność kartą czy gotówką? – Rafał naciąga mi na tyłek bokserki i próbuje upchać w nie sterczącego kutasa. Nie udaje mi się nie skulić. Widzę jak brew kobiety wędruje do góry z zaciekawienia.
- Kartą – uśmiech maluje się na jej twarzy.
- Jak sobie pani życzy – sięgam po terminal, a Rafał dla żartu całuje mnie w udo. Złośnik. Wstukuję kwotę i podaję jej urządzenie – Proszę bardzo.
Kobieta przykłada kartę, urządzenie piszczy, transakcja zaakceptowana. Rafał dopina mi spodnie. Czuję wielką ulgę, że ominie mnie wstyd.
- Dziękuję. Proszę się rozgościć, zaraz podam pani zamówienie – deklamuję z uśmiechem. Uprzejmością zawsze podbiję trochę napiwek.
Kobieta odwdzięcza się uśmiechem i udaje do stolika kontynuując nieprzerwaną rozmowę telefoniczną. Ja krzątam się za kontuarem szykując jej zamówienie. Karcąco piorunuję Rafała spojrzeniem, a ten głupkowato się uśmiecha i ociera usta przedramieniem.
Zdążam tylko wrócić po podaniu zamówienia, a on od razu zabiera się za dalszy ciąg. Ze stresu odpłynęła mi cała krew z przyrodzenia, więc rozgrzewanie musi zacząć od nowa. Ale jemu to nie przeszkadza. Dłuższa przyjemność. Czuję się jakbym dryfował na spokojnym morzu, a fale delikatnie mną kołysały. Jest mi błogo. W tym czasie kobieta dopija kawę, zjada przytaszczoną sałatkę i croissanta. A ja czuję, że dochodzę. Wzbiera we mnie potężna fala. Tuż przed jej uwolnienie Rafał odpuszcza. Fala się cofa. Nie no błagam, chyba nie wymyślił sobie teraz zabawy w edging? Aż tak mu nie podpadłem. Halo, tu chodzi też o moje źródło utrzymania. Zagląda pod ladę, żeby sprawdzić, co kombinuję. Okazuje się, że faktycznie miał ochotę na ciastko z kremem. Pod fartuchem widzę tylko znikający fragment talerzyka. A po chwili na moją dzidę zostaje nadziane coś wilgotnego i miękkiego. Czy to sernik? Rafał delikatnie kręci ciastkiem na moim żołędziu, jednocześnie liżąc i całując trzon kutasa. Uczucie jest nieziemskie! Aż podskakuję z nogi na nogę, ostatkiem sił powstrzymując się od jęczenia. Kobieta wstaje i zamierza odnieść mi brudną zastawę, ale gestem ją powstrzymuję. Zabiera swoje rzeczy i udaje się do wyjścia.
- Dziękuję bardzo. Do zobaczenia – żegna się z podejrzanym uśmiechem.
- Dziękujemy. Do widzenia i zapraaaaaa… - strzelam – szamy ponownie – dociągam ostatkiem sił, oddając się ogarniającym mnie spazmom.
Co za uczucie! Jakby kilka orgazmów na raz! Jezu, pierwszy raz, co takiego mi się zdarza! Ekstaza trwa i trwa. Matko! Czuję, że nasieniem zalewam wydrążoną przez Rafała dziurkę w ciastku. Na końcu łapie on jeszcze sztywnego członka i zlizuje z niego pozostałą spermę i okruszki. Z wrażenia opieram się głową o blat. Mam gdzieś, co kto sobie pomyśli. Rafał pozbawiony mojego członka wychodzi spod fartucha i wyciągając szyję całuje mnie w usta. A potem z tym samym głupim uśmiechem pokazuje mi czekoladową muffinkę, którą zdążył zwinąć pod moją nieobecność, z wydrążoną po środku dziurką i świeżym, mleczno barwnym nadzieniem.
- Mam – cieszy się jak dziecko i zajada.
I żeby nie było – za serwis w takim wydaniu zarobiłem pięć dychy z napiwków.
Doprowadzam się do porządku, Rafała udaje mi się wydostać spod kontuaru bez wzbudzania podejrzeń, a staruszki muszę kulturalnie wyprosić przed zamknięcie. Jeszcze pozmywać i zamieść podłogę, ale Rafał deklaruje, że mi pomoże. Humor go nie opuszcza. Chodzi dumny jak dzieciak, który pierwszy raz skorzystał z toalety. I kto tu mówił o braku spontaniczności? Mój kochany wariat. Ze wszystkim wyrabiamy się na tyle wcześnie, żeby wrócić do domu, zabrać rzeczy Rafała i jeszcze zjeść coś na mieście. Ale on nie chcę. Mówi, żebyśmy z mieszkania pojechali od razu na dworzec.
- Zwariowałeś, chcesz, żebyśmy sterczeli tam dobrą godzinę? Zasuszę sobie kanaliki łzowe, od takiej ilości płaczu. Wyschnę na wiór jak nic – skomlę jak pies oddawany do schroniska.
- Będzie dobrze, zaufaj mi – i kończy wypowiedź swoim markowym uśmiechem. Jak tu nie ulec?
Autobusem przemieszczamy się do centrum. Aż żałuję, że nie mogę go objąć zamiast trzymać się tych uświnionych pochwytów. Ale mam się hamować. „Zasady, pamiętaj – zasady”. I w ten magiczny sposób docieramy na dworzec. Na peronie wiatr gwiżdże złowieszczo, nie ma żywego ducha. Rafał zostawia bagaż w szafce w poczekalni. Co on wymyślił?
- Idę do kibla – mówi puszczając do mnie oko. I wszystko jasne.
Jurny się zrobił. Zaczynam się zastanawiać, czy dotrzymam mu tempa. Ale idę za nim. Nie zdradza się przez całą drogę. Jakby ktoś na nas spojrzał z boku to pomyślałbym, że Rafała śledzi jakiś gwałciciel. Na szczęście w podziemiach dworca jest większy tłok i nikt nie zwraca na nas uwagi. Tym bardziej zaskakuje mnie odwaga i ochota mojego lubego. Dopiero mówił, że się cyka, a już wyrusza na głęboką wodę. Nie pozostaje mi nic innego, jak mu towarzyszyć. Wchodzimy do toalety. Jest brudna i obskurna. Zero poszanowania dla mienia publicznego. I jeszcze ten smród. Ale Rafał nie wycofuje się, idzie w stronę kabin. No dobra, skoro tego chce. Idę za nim. Wchodzimy do ostatniej. W całym pomieszczeniu jest pusto.
- Oszalałeś? – szepczę mu prosto w twarz, bo ograniczona przestrzeń bardzo nas do siebie zbliża.
- Na twoim punkcie – odpowiada mój romantyk.
- Co ja ci wlałem do tej kawy?
Pozostawia mnie bez odpowiedzi, bo jego usta od razu lądują na moich. Obejmuje mnie ciasno, rękami wędrując po moich plecach. Nie pozostaję mu dłużny. Od razu wsuwam swoje pod jeansy i bieliznę i zaczynam miętosić jego jędrne pośladki. Kolejnym pocałunkom zaczynają towarzyszyć ciche sapnięcia. Nie orientujemy się, kiedy ktoś wchodzi do sąsiedniej kabiny. Za to on z pewności jest świadomy naszej obecności i rzeczy, które wyprawiamy. W przelocie zauważam wsunięty but pod dzielącą nas ściankę. Elegancki pantofel z brązowej skóry. Dziany albo biznesmen. Chce dołączyć. „Spieprzaj dziadu” – myślę. – „On jest tylko mój’. Długo nie wychodzi, pewnie sobie trzepie. A my ani na chwilę nie przestajemy. Rafał jest już bez koszulki. Zdaję sobie sprawę, jak bardzo brakowało mi tego widoku przez cały dzień. Piękne, potężne mięśnie oprószone jasno szatynowymi włoskami, sześciopak tańczący pod cieniutką warstwą skóry, a wąska, szorstka ścieżka włosów biegnąca od pępka niknie na granicy bielizny. Daję spokój jego wargom, które nabrzmiały czerwonością od pocałunków i zanurzam się w rysowaniu szlaczków na jego torsie. Nie omijam nawet jednego fragmentu, bo Rafał trzyma moją głowę w swoich dłoniach i sam decyduje, którą część chce mieć aktualnie pieszczoną. Głowę ma odchyloną do tyłu i mruczy przy każdym moim pociągnięciu. Ktoś się odlewa przy pisuarze. Po wylizaniu mięśni brzucha przychodzi czas na finał pierwszego aktu. Zębami rozpinam kolejne guziki w kroczu Rafała. Wypuszczam na wolność nabrzmiały namiot w slipach. Sterczący kutas wypycha je tak bardzo, że jaja wylewają się na uda i balansują na podtrzymującym je zwitku materiału. Nie mogąc patrzeć na jego cierpienie, oswobadzam go. Wystrzela jak puszczony z procy. Główką zawadza o mój noc przyjemnie łaskocząc. Nie pozwalam mu tak swobodnie zwisać i podskakiwać w tym chłodnym powietrzu. Jeszcze mi się biedak przeziębi. Otulam go swymi ciepłymi ustami. Rafał wzdryga się z rozkoszy. A ja mogę oddać się przyjemności. Z wolna omiatam jego pałę językiem. Pozwalam jej się rozgościć w moich ustach. Od wejścia częstuję ją sporą dawką śliny. Proponuję, żeby została na obiad. Rafał musiał czekać na to od wczoraj, bo każde pociągnięcie wywołuje u niego dreszcze. Swoim dłoniom też nie pozwalam odpocząć. Każda trzyma jego pośladek w garści i ugniata go jak ciasto drożdżowe. Stanowczo, ale subtelnie, z wyczuciem i z uczuciem. Czuję, jak robi się coraz bardziej mokry. Zaczyna głośniej jęczeć. Będzie szczytował. Ale w porę opamiętuje się.
- Jeszcze nie. Nie chcę tak kończyć – odsuwa mnie od siebie podniesionym szeptem.
Swoją koszulkę rzuca na zamkniętą muszlę klozetową i wirującym w powietrzu palcem pokazuje mi, żebym się odwrócił i zajął swoje miejsce. Teraz on zadba o mnie. Nie protestuję. Ściągam szorty i bokserki. Klękam na desce i jak tylko mogę wypinam się. Dziurka ukazuje się przed nim w całej swojej okazałości. Rafał klęka na podłodze, by mieć ją na wysokości swojej twarzy. Dodatkowo silnym uściskiem jeszcze bardziej rozwiera moje pośladki. Ja też jestem już mokry. Jak on na mnie działa! Kątem oka zauważam, że podeszwy jego butów wystają spod drzwi kabiny. Zagalopowaliśmy się tak bardzo, że padły wszystkie instynkty samozachowawcze! Ale dlaczego się tym przejmuję? Przecież to domena Rafała, a nawet on ma to teraz gdzieś. Nie wszyscy wiedzą, że mnie kocha! A robi to nieziemsko. Jego język to prawdziwy wariat. Jednocześnie wylizuje okolice dziurki i namiętnie ją świdruje. Czuję go dosłownie wszędzie. A chcę jeszcze więcej. Jeszcze mocniej i jeszcze intensywniej. Sam muszę zatykać sobie usta, żeby hamować dźwięki rozkoszy. Za to gość w kabinie obok nie czuje skrępowania. Choć odrzuciliśmy jego propozycję, nie odpuścił, zabawia się sam ze sobą i zaraz będzie szczytował. Jęczy z całych sił i podskakuje na kiblu podczas kolejnych fal erekcji. Wracam do siebie, bo z Rafałem jest dużo przyjemniej. Postanowił popracować nad moją dziurką palcami. Chce mnie przygotować na siebie. Widzę jak dwa palce lądują w jego ustach po czym celuje nimi w mój otwór. Przed wejściem głaszcze zwieracze, co pobudza mnie jeszcze bardziej. I delikatnie zaczyna zagłębiać się w moim wnętrzu. Nie czuję żadnego bólu, tylko czystą przyjemność. Oddaję się jej w całości. Doskonale mnie przygotował. Zwieszam głowę i zamykam oczy. Jestem jego. Coraz szybciej posuwa mnie palcami. Czuję łaskotanie na prostacie, w takt, którego moja pała miarowo podskakuję. Już nie pamięta co się działo wcześniej. Jest gotowa na nowe doznania. A Rafał wcale jej nie odpuszcza. Odgina ją w swoją stronę i próbuje ssać główkę. Obciąga i zapina. Co za rozkosz! Po finale w kawiarni myślałem, że dzisiaj mi już wystarczy, że sprzęt już nie stanie, ale na pieszczoty swojego nowego pana jest gotowa ze zdwojoną siłą. Jajka mam podwinięte do góry. Czuję omiatający je chłód. Pewnie dla tego, że wszystko inne we mnie jest rozpalone do czerwoności.
- Pieprz mnie! – wyrywa mi się między jękami.
Rafał posłusznie się ode mnie odstępuje. Chwilowy brak dotyku i już zaczyna mi go brakować. Ale on musi się przygotować na wielki finał. Sięga do kieszeni spuszczonych spodni i wyciąga z niej kwadratowy pakuneczek. W zębach rozdziera grubą folię przy jednoczesnym rozgrzewaniu i tak już twardej pały. Zwinnym ruchem nakłada lateksową powłoczkę, soczyście na nią spluwa i łapie mnie za biodra. Przez chwilę drażni się z moim tyłkiem jeżdżąc nabrzmiałą pałą wzdłuż rowka. Jeszcze bardziej mnie to podnieca. Po czym czuję, jak kciukiem wprowadza swój sprzęt do doku startowego. Jeżeli myślałem, że jego palce mnie rozciągnęły to byłem w błędzie. Ślina na otworku zdążyła obeschnąć. „Intruz” okazuje się większy od założeń. Syczę, co zmusza Rafała do większej ostrożności. Stara się, ile może, żeby seks sprawiał nam obojgu przyjemność. Na szczęście dupa szybko się przyzwyczaja i po chwili jego sprzęt może czuć się jak u siebie. Obijające się uda Rafała o moje pośladki i jaj o moją mosznę rytmicznie klaszczą. Zginam się w ten rytm. Tym razem nie udaje mi się pohamować opuszczających mnie jęków. Rafał musi przytulić mnie do siebie i ręką zakryć usta, bo zainteresowanie za kabiną robi się coraz większe. Mogę przysiąc, że zebrał się tam niezły tłumek perwersów. Ale my jesteśmy tylko dla siebie w tej ciasnej przestrzeni. I tak jest przyjemniej. Rafał dociska mnie do siebie, czuję go jeszcze bardziej w sobie. Ciepłe wyziewy otulają moją szyję. Z rozkoszy Rafał wgryza się w mój kark. Jednocześnie boli to i sprawia niewyobrażalną przyjemność. Wpija się w moją skórę. Oddech jest coraz szybszy. Ruchy bioder silniejsze. Nadchodzi jego moment, ale nie przestaje i rżnie dalej. Wdziera się w niego dzikość. Bestialsko wchodzi we mnie i z nie mniejszą siłą wyrywa swój sprzęt. Takiego jeszcze go nie znałem. Robi to tylko kilka razy. Do pierwszego stęknięcia. Zamiera, a ja czuję jak lateksowy balonik pompuje się we mnie ciepłą zawartością. Kiedyś chcę ją poczuć i zostać nią wypełniony. Na znak prawdziwej miłości. Co dziwne dochodzę niemal w tym samym momencie. Nie wiem skąd, ale zostało we mnie jeszcze sporo spermy po porannym lodzie. Niczym nieskrępowana pała rzuca się i zalewa kibel. Obaj trwamy w ekstazie. Ruchy Rafała w końcu zwalniają, już tylko orgazm je prowokuje, bo sam jest wykończony. Powoli wysuwa się ze mnie i pada na moje plecy. Tuli mnie. Jest nam dobrze.
Cała zabawa musiała trwać dłużej niż założył sobie Rafał, bo do odjazdu pociągu pozostają tylko minuty. Choć nie chcemy to musimy się rozdzielić i ubrać. Rafał zakłada moje bokserki, wcześniej wwąchując się w ich zapach. Ja postanawiam zaszaleć. Chowam jego slipy do kieszeni i na goły tyłek wciągam szorty. Rafałowi się to bardzo podoba, bo łapie mnie za pośladki i całuje w nagi jeszcze obojczyk. Zostawił mi malinkę, jestem tego pewien.
Gdy jesteśmy gotowi Rafał wychyla się, żeby sprawdzić, czy możemy wyjść. Przy pisuarze jest tylko jeden gość. No trudno. Opuszczamy kabinę wzbudzając jego zainteresowanie. Zaczyna się brandzlować, ale nas już tam nie ma. Biegiem udajemy się do poczekalni. Zabieramy tobołki Rafała i w te pędy na peron. Pociąg już czeka, więc nie mamy czasu na długie pożegnania. Odnajdujemy jego wagon. Konduktor gwizdkiem oznajmia gotowość do odjazdu. Rzucam się w jego obładowane ramiona. Prawie płaczę. On odwzajemnia uścisk. W cieniu swojego plecaka po raz ostatni całuję mnie w szyję. Wariat. Wskakuje do środka i zanim drzwi się przed nim zamkną słyszę tylko:
- Zadzwonię.
Pociąg rusza. Nie gonię za nim, żeby do krawędzi peronu machać na do widzenia Rafałowi. To nie jest pożegnanie. Zastygam, a po nim zostają mi tylko slipy w kieszeni i malinka na szyi.