Zapraszam do zapoznania się z VII częścią opowiadania "Znowu".
Na pewno dopadło was kiedyś uczucie przeraźliwego lęku, które wyrywa człowieka z najgłębszego snu. Uczucie jakbyście spadali. Wtedy serce na chwilę przestaje bić i podchodzi do gardła odbierając dech w piersiach. Naukowcy mówią, że to pozostałość po naszych prehistorycznych przodkach odciśnięta na mózgu niczym rozgrzane żelazo na krowim zadzie. Pamiątka z czasów, gdy człekokształtni chodzili na polowania i by uchronić się przed drapieżniki, nocowali na drzewach. A błędnik stał na straży tego, by na tych drzewach przez noc zostali. Jednak tylko moment wystarcza na zorientowanie się w sytuacji i uświadomienie sobie, że nic się nie stało. U mnie jest inaczej. To uczucie towarzyszy mi nieprzerwanie od momentu, gdy w wynikach zobaczyłem czarne, pogrubione, wielkie litery układające się w wyraz: “POZYTYWNY”.
Co za idiota wybrał to określenie? Pozytywny oznacza radosny, szczęśliwy, bez zmartwień cieszący się życiem, a nie będący obdarzonym nieuleczalną chorobą! Jestem, kurwa, pozytywny, jak cholera. Plusowy wręcz. A! Tu leży pies pogrzebany. Postawili na mnie krzyżyk. To by się zgadzało. Ot ciekawostka. Zabawne. Pozytywne wręcz.
Nawet nie wiem jak i kiedy docieram na przystanek i z głębokich rozmyślań na temat zawartość niespisanego testamentu i rzeczy, które trzeba ogarnąć do pogrzebu wyrywa mnie wściekły dzwonek telefonu. Anka.
- Gdzie jesteś? - w słuchawce warczy na mnie monstrum o głosie mojej przyjaciółki.
- Na przystanku - bezwiednie odpowiadam, jakby była to jedna z bardziej oczywistych rzeczy na świecie.
- Czy ciebie totalnie popierdoliło?! - ryk nabiera na mocy. - Wiesz, że on nie może chodzić, a i tak musieli go przywiązać do łóżka, bo ten wariat chciał cię szukać!?
- Aha.
- Co brałeś?
- Nic.
- Wrócisz?
- Nie mogę - tyle. Tylko tyle jestem w stanie odpowiedzieć nim naciskam czerwoną słuchawkę na ekranie.
To nie pierwszy raz, kiedy Anka wtrąca swój przydługi nos w nasze sprawy, ale kolejny kiedy bierze stronę Rafała. No dobra ostatnio poparła mnie, gdy posądziłem go o zdradę, ale moje podejrzenia okazały się bezpodstawne, więc to się nie liczy. Jakby się temu bliżej przyjrzeć to oni zawsze mieli się ku sobie. Pewnie gdyby Rafał nie okazał się gejem, to koniec końców byliby ze sobą. Łączy ich dziwna więź porozumienia, której ja, za cholerę, nie potrafiłem z Anką stworzyć. Jasne, zamieszkaliśmy razem i nawet się znosiliśmy, ale kto wie czy nie był to ukartowany spisek tej dwójki. W końcu Rafał, nie będąc pewnym samego siebie, mógł chcieć mieć mnie na oku, a Anka była jego wtyką. Ona lubi takie gierki, więc nawet nie musiał jej płacić. Choć z drugiej jak niesie fama na jej uczelni: “Za odpowiednią cenę Anka zrobi wszystko, jeżeli wiesz o czym mówię”. No i przecież wydawało się, że spowiadała się mu ze wszystkiego na mój temat, a przy mnie milczała jak grób. I jakoś nie przypominam sobie, żeby usilnie namawiała mnie do randkowania, a każdego chłopaka, którego jej przedstawiłem traktowała z góry i jako moją kolejną fanaberię. Ale nie o tym.
Ja naprawdę nie mogę go teraz spotkać . Nie teraz kiedy czuję, że grunt usunął mi się spod nóg i tylko od mojej wytrzymałości zależy jak długo będę w stanie unosić się na powierzchni rzeczywistości. Zanim nie oszaleję albo nie umrę. A stanięcie z Rafałem twarzą w twarz byłoby jeszcze większą męką, bo nie tylko mój los byłby w jego rękach, choć już i tak jest, ale prawda z pewnością by go załamała. A on nie może się teraz załamać. Nie teraz, kiedy musi walczyć o własne zdrowie i przyszłość, która otwiera przed nim tyle możliwości. I w której może nie być już miejsca dla mnie. Wiem też jeszcze jedno: on nie będzie czekał wiecznie. Ale dziś nie jestem w stanie przed nim stanąć i udawać, że nic się nie stało.
Wracam do domu i karam się samotnością. Anka po powrocie obiera tę samą strategię. Nie odzywa się ani słowem, a swoją wściekłość manifestacje głośnymi trzaśnięciami drzwi. Przestałem dla niej istnieć. Na początku mi to nie przeszkadza, bo w spokoju mogę zatracić się w swojej sytuacji. Ale im dłużej to trwa tym bardziej doskwiera mi brak bliskości. Uświadamiam sobie, że zostanie samemu z problemem wciąga mnie w depresję. Odczuwam coraz silniejszą potrzebę wygadania się i przelania na kogoś złości, żalu i bólu. Nawet zwykły przechodzień wydaje się odpowiedni, ale po głębszym zastanowieniu dochodzę do wniosku, że choć nie będzie on mnie osądzał (a może właśnie będzie i to przede wszystkim?), to co najwyżej wysłucha i zostawi. Nawet jak coś poradzi, to i tak bez sensu, bo na to nie ma rady. Nic się nie zmieni. Nie, na Ankę nie mam co liczyć. Pokazała jaka z niej przyjaciółka. Do rodziny też nie chcę jechać. Moje sprawy dawno przestały ich interesować, a taka wpadka wzbudziłaby w nich niepohamowaną dumę, że wyszło na ich. Tego tym bardziej mi nie trzeba. Został Rafał, ale pójście do niego oznacza zagranie vabank. Nie wiem czy jestem w stanie grać o takie stawki. Jedynie nadzieja, że on mi pozostał, daje siłę. Tylko czy on jeszcze jest mój?
Wiem, że go wypisali i wrócił do rodziców. Skąd wiem? Pory wyjść Anki się zmieniły. Już nie spieszy się na godziny odwiedzin. A ja tylko ślęczę pod drzwiami nasłuchuję, czy nie wymskną się jej jakieś nowiny na temat Rafała, dajmy na to w rozmowie telefonicznej z kumpelą. Cholera, zaczynam ją śledzić. Jest coraz gorzej.
Trudno. I tak stoję już nad własnym grobem. A przy ograniczonym czasie jakikolwiek zyski czy straty tracą na znaczeniu. Cokolwiek ugram zostanie mi zabrane. A poza tym, co to za relacja, która dusi się zawieszona w bezczynności. Pora na mój ruch. Ale żeby to stwierdzić potrzebowałem czasu i przypływu nadludzkiej odwagi. Pytanie czy nie trwało to za długo?
Gdy Anki nie ma i mam pewność, że nie ma jej u Rafała wymykam się z domu. Jak zbieg, ale gdybym przy tym został spiorunowany jej wzrokiem mającym wzbudzić poczucie winy to nigdy nie zdobyłbym się na ten krok.
Dopóki nie staję przed furtką idzie mi całkiem nieźle, jednak już wciśnięcie dzwonka sprawia mi problemy. Nie spodziewam się powitania z zaszczytami, ani że Rafał rzuci się na mnie stęskniony, ale na żadną inną ewentualność też się nie przygotowałem. Trudno, trudno, trudno. Jeżeli nie zrobię tego teraz, to już nigdy. Dzwonię. Długa chwila oczekiwania i wychodzi do mnie tata Rafał. Nic nie mówi. Pogoni mnie? Nie, otwiera furtkę i ustępuje drogi. Jest dziwnie cichy, ale i spokojny. Nieśmiało wchodzę na teren jego posesji, godząc się z zastaną obojętnością, ale zza pleców słyszę:
- Jest w salonie.
- Dziękuję - odpowiadam i oddalam się zostawiając go w tyle, nie chcąc krępować go swoją obecnością.
Jestem tu pierwszy raz, a i tak czuję się dwa razy bardziej nieswojo. Dom wewnątrz jest przestronny, ale bez przesady. Szybko idzie się odnaleźć w jego układzie. Nie błądzę, bo za przewodnika służy mi muzyka dobiegająca z głębi. Ulubiona Rafała - oldskulowe kawałki. Gdy staję w drzwiach dostrzegam go. Na wózku, odwróconego tyłem, wpatrzonego w dal za oknem.
- Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? - pyta sucho, nawet niedrgnąwszy. Skąd wiedział, że tu jestem? Podłoga nie zaskrzypiała, nic nie potrąciłem… odbicie w szybie! O tej porze dnia okno działa jak lustro. I ja mogę na niego spojrzeć, choć robi się przykro, gdy uświadamiam sobie, że tylko tak jesteśmy w stanie rozmawiać. Ale widać po nim, że cierpiał, bo pobyt w domu wcale nie wpłyną na jego kondycję. Tak samo mizerny jak go zostawiłem na szpitalnym łóżku.
- Wybacz. Nie mogłem wcześniej.
- Nie mogłeś czy nie chciałeś, bo jest różnica? - momentalnie zmienia strategię. Zręcznym ruchem obraca wózek i jednym zamachem podjeżdża do mnie. Ani na chwilę nie spuszcza ze mnie wzroku. Jego postawa sprowadza mnie do narożnika, w którym nie jestem w stanie wydusić słowa. - Mogę chociaż wiedzieć dlaczego? - Cisza. - Masz pojęcie jak to jest być przykutym do łóżka, nie wiedzieć co się dzieje i być zdanym na łaskę innych? Gdy w jednej chwili masz poczucie, że odzyskałeś chłopaka, po czym on bez słowa znika, unika kontaktu i nie wraca?
- Nic nie wiesz.
- To mnie oświeć! Co, chodzi o sprawy gejów? Proszę, bądź wielkim prekursorem, za jakiego się uważasz w tych sprawach i wyjaśnij to takiemu laikowi jak ja.
- Wiedziałem, że nie zrozumiesz.
- Czego, do kurwy nędzy?!
- Że mam HIV. Wpadłem, ok? - już nie mogłem, chodź zanim to powiedziałem, wiedziałem, że nie chcę, żeby wyszło to w takim sposób. Nie wiem czego się spodziewałem, ale chyba liczyłem na spokojniejszą atmosferę, a tak nawet nie wiem czy to do niego dotarło.
- Cholera - dotarło. - I dowiedziałeś się właśnie…
- Wtedy. Tak.
- Przepraszam - rysy twarzy mu złagodniały, napięcie w jakim utrzymywał swoje ciało również go opuściło, co jeszcze bardziej uwydatnia jego osłabienie.
- Ale ty nie… - cholera, to chyba dobry znak, że się z tym pogodziłem. Zamiast grać zmartwionego, wolę przejmować się wszystkim innym.
- Nie, na pewno nie. Wyszłoby w szpitalu. A myślałeś że…
- Nie! Tak, przez chwilę. Przepraszam.
- Nie masz za co. To zrozumiałe. Jak się trzymasz? Cholera, dlaczego nie powiedziałeś od razu?
- Może dlatego, że nigdy nie wiadomo, jak coś takiego powiedzieć? I bałem się, że jak się dowiesz to będzie z nami koniec.
- Żartujesz?! To ja byłem przerażony, że jak mnie zobaczyłeś po powrocie, na tym szpitalnym łóżku, to nie chciałeś mieć ze mną więcej do czynienia. Albo że cię wystraszyłem moją nagłą otwartością. A z tym sobie poradzimy - nie powiedział wiele, a sprawił, że łzy napłynęły mi do oczu. Myśli, które przed chwilą wydawały się biec innym torem, jakby poza mną, wracają ze zdwojoną siłą. Zaczynam się trząść.
- Jestem przerażony.
- Wiem, ale będzie dobrze. Razem damy radę - wyciąga ręce w moją stronę w geście przytulenia. Nie udaje mu się ukryć smutku napływającego na twarz. Ale nie peszy mnie to. Bez żadnych oporów oddaję się mu. Wtula się cały. W końcu czuję to samo ciepło, za którym tak bardzo tęskniłem. Ciepło mojego dawnego Rafała. Pozwala mi nawet usiąść sobie na kolana. To musi wyglądać komicznie, jak z taniej gejowskiej komedii, ale nic sobie z tego nie robimy. Nieśmiało składamy sobie pocałunki. Ale dłuższa chwila siedzenia na jego martwych nogach ściąga mnie na ziemię.
- A co z tobą? - spuszczam na moment wzrok, by nie musieć wypowiadać tego, co chciałem powiedzieć.
- Nie teraz - to znak, że nie chce o tym rozmawiać. Zamiast tego wtula się we mnie jeszcze silniej. A ja nie ciągnę tematu. Wychodzi na to, że będzie jeszcze czas, a przynajmniej chwila.
I tak, ja nie pytam o jego stan zdrowia, a on nie próbuje poznać historii mojej wpadki. Rozmowa toczy się samoistnie, choć atmosfera wydaje się jeszcze gęsta. Z wybawieniem przychodzi nam mama Rafała, która zaprasza nas na obiad. W końcu mam możliwość ich poznania. Tak na prawdę. Choć na początku każdy czuje się nieswojo, bo poznawanie chłopaka własnego syna nie uchodzi za normalne, to od słowa do słowa czujemy się swobodniej. Po deserze mogę powiedzieć, że zaczynam czuć się częścią ich rodziny. Rozstajemy się niechętnie, ale nie czuję, że to dobry moment na powrót do upojnych nocy. Ani dla mnie, ani dla Rafała.
Po powrocie do mieszkania żałuję tej decyzji, bo nim zdążę otworzyć z klucza drzwi, Anka zapłakana pada mi w objęcia. I nie odpuszcza aż do zaśnięcia bolejąc nad moim losem i przepraszając w nieskończoność. Droga do domu zajęła mi 20 minut, a Rafała zdążył jej wszystko wypaplać. Jak tu budować zaufanie w związku? Ale jestem zadowolony z takiego obrotu spraw. Tajemnica przestała być tajemnicą, rozpłynęła się naturalnie zdejmując ze mnie ciężar bycia piewcą złych wieści i co najważniejsze - wzmocniła naszą przyjaźń.
Wszystko zaczyna wracać do normy. Tak jakby. Bo im więcej mamy z Rafałem styczności, tym bardziej ciążą nam subtelnie pomijane tematy. Trudno, jest zachowywać się jak dawniej, gdy los każdego z nas tak bardzo się zmienił. Jednocześnie obaj mamy świadomość traumy drugiego i taktownie nie zmuszamy się do rzeczy, które nie przychodzą nam łatwo. Ale w końcu bezpieczna bańka pęka. Rafał nie wytrzymuje i pewnego popołudnia, gdy obaj jesteśmy w dobrych nastrojach pyta znienacka:
- Wiesz od kogo to złapałeś?
- Domyślam się - dopiero po ujrzeniu przerażenia w jego oczach orientuję się w dwuznaczności swojej wypowiedzi. Ale nim zdążę się wytłumaczyć on kontynuuje.
- Było ich aż tylu? - to pytanie nie przechodzi mu przez gardło łatwo, a odpowiedź, która go zaskoczyła, uświadamia, że rozpoczęcie tej rozmowy nie było najfartunniejszym posunięciem. I nigdy nie byłoby.
- Nie! Chodziło mi o co innego. Przez cały czas kiedy nie byliśmy razem nie byłem z nikim. Przynajmniej świadomie. I miałem nadzieję, że w ogóle z nikim nie byłem, ale była jedna noc, kiedy przesadziłem z procentami - pragnę, żeby w tym momencie coś wtrącił, przerwał mój monolog, żeby nie kazała mi robić z tego zeznania przyznającego się do winy. Ale on milczy. Milczy i patrzy na mnie nieprzerwanie, choć ogarniające go emocje są nieodgadnione. - I był jeden koleś, a może kilku. Nie wiem. Film mi się urwał i nic nie pamiętam.
- Jezu, on cię wykorzystał?
- Na to wychodzi, patrząc na wyniki.