Ktoś otwiera niewielką kratkę przez którą wpada światło. Jego ręka wsuwa się do środka i boleśnie wyciąga mnie za włosy ze środka. Chociaż w pudle były otwory, światło razi po oczach. Pozostawia na boku, ale lekko unosi głowę. Trzymając za kark wyjmuje prowizoryczny knebel z szmatki spomiędzy boleśnie zaciśniętej szczęki. Nim zdążę nabrać powietrza by krzyczeć, wpycha coś między wargi.
Smakuje gumą. Smoczek. Ciepłe, słodkie mleko zalewa mi całą buzię. Strach i niepewność ustępują bardziej prymitywnemu głodowi. Jak długo nie jadłam? Jak długo tam byłam? Ciągnę z butelki tak mocno jak się da. Rozmazana jasna plama znów nabiera kształtu. Otwieram szeroko oczy, nieświadomie drżąc. Czuje, jak łzy ciekną mi po policzkach.
To on. Znów. Chce się urwać od butelki, ale ciało nadal chce jeść, a on trzyma mnie dość mocno by nie pozwolić na ucieczkę. Jestem skrępowana i mam sztywne ciało. Kątem oka dostrzegam, gdzie byłam. Duże, plastikowe pudło jak do transportu większych psów. Wreszcie wyjmuje butelkę. Nabieram powietrza w płuca gotowa zacząć krzyczeć. Wsuwam mi kciuk i naciska język nim jednak zdążę wydać jakiś dźwięk. Ręką sięga za pudło i wyciąga czerwoną, podobną do golfowej piłeczkę z czarnymi paskami po bokach. Wyciąga palec, wkłada mi ją do ust, zaciska boleśnie za głową paski. To znaczy „siedź cicho”.
Zdejmuje pudło i wsuwam nogą pod stół. Wyciąga nóż, prosty, kuchenny. Jestem teraz już pewna, że mnie zabije. Zamiast tego precyzyjnie tnie między linkami bluzę od piżamy pokrytą wymiocinami i żółte od sików majtki. Wyciąga paski materiału spod nich i wrzuca gdzieś obok. Leżę naga, skrępowana jak paczka i zakneblowana. Nie mam ucieczki prócz płaczu. Gładzi mnie po biodrze i odkłada nóż. Jest chłodno, więc pokrywam się gęsią skórką.
- Wiesz co to litość, kotku? - pierwszy raz słyszę jego głos i uświadamiam sobie, że nie nosi śladu jakiegokolwiek akcentu – Kiedy znajdujesz bezdomne, smutne zwierzątko i przynosisz je do domu. - po każdym zdaniu robi krótką pauzę, jakby chciał bym to zapamiętała – Ale ten kot myśli, że odbiera się mu wolność. Tam mógł robić co chciał, polować na myszki i spać na śmieciach. - przesuwa dłoń w górę i przeciąga ją po ramieniu – Ale kot ma teraz dom. Będzie miał kosz, gdzie może spać, zabawki, miskę z jedzeniem i rękę, do której będzie mógł się przytulać. - przenosi ją jeszcze wyżej i jego wielka dłoń spada na gardło – Pewnie, będzie gryzł i drapał, nie wiedząc, jakie to dla niego dobre. Ale nie można go za to uderzyć. - cofa rękę i kładzie palec na policzku, zbierając nim łzę – Trzeba być cierpliwym. Pewnego dnia bowiem, gdy otworzy się drzwi by mógł odejść, czmychnie z powrotem do środka i schowa pod łóżkiem. Wie, że tu jest jego dom
Co on do cholery pierdoli? Na tyle ile ciało pozwala bujam się i wyje przez knebel. Unosi mnie wkładając ręce pod bok i przytula do siebie. Chociaż się szarpie, on jakby tego nie widział. Przenosi mnie do innego pokoju. Sypialnia. W nogach łóżka leży legowisko dla zwierząt. Długi, wiklinowy kosz wyścielony czerwonym materiałem. Układa mnie w środku i przykrywa cienkim prześcieradłem. Miękki materiał jest chłodny i gładki.
- Prześpi się. Rano Cię wykąpie i dostaniesz coś do jedzenia. - gładzi po głowie, jeszcze czochrając tłuste i sztywne włosy – Taki ładny kotek tak został zaniedbany. - cofa rękę i naciska na kulkę między ustami – Zdejmę ją jak zaśniesz. Nie chce byś miauczała całą noc. Pewnie w końcu się nauczysz i wtedy już nam nie będzie potrzebna. Będziemy musieli Ci też poszukać obróżkę. - dotyka miejsca nad piersiami palcem – Czasem nie wiemy o czym marzymy, póki nie zrobimy czegoś, co się tym okazuje.
Wierzgam zdrętwiałym ciałem, ale to nic nie daje. Pewnie dosypał coś do mleka, bo nagle naprawdę ogarnia mnie senność. Jeszcze raz patrze na niego próbując krzyczeć „proszę”, płacząc, ale znów się rozmazuje, znikając w ciemności.
Ciężko właściwie powiedzieć kim czy nawet czym On jest. Nazywam go Pan. Ma jasnobrązową skórę, taką jak kakao dla dzieci, i oliwkowobrązowe oczy. Wysoki, pewnie spokojnie przekracza dwa metry, gdyż jak mnie chwytał tak, że nasze głowy się spotykały, to mogłam majtać nogami w powietrzu. A lubił sadzać mnie na swoim przedramieniu. Szeroka klatka piersiowa i bicepsy grubości uda dorosłego mężczyzny nie tylko „wyglądały”. Był silny jak niedźwiedź lub byk. A jednocześnie, gdy używał tych wielkich dłoni (raz mi położył całą na twarz) dla mnie, był delikatny i czuły. Widziałam go kilka razy nago i powiem, że przy nim pierwszy i jedyny chłopak, a nawet kilka gwiazd filmów dla dorosłych, wyglądało jak chłopcy ze stulejką. Nigdy jednak nie użył go we mnie.
Budzę się rano. Wypełzam spod jedwabnego prześcieradła i na czworaka wchodzę do dużego łóżka. Prześlizguje się pod kolejnym prześcieradłem i wystawiam głowę na jego ramieniu przytulając się do niego. Przez chwile przykładam ucho do jego piersi. Jego serce bije wolno, spokojnie. Potem siadam mu na brzuchu, zsuwając okrycie. Zaciśniętą dłonią uderzam go w nos i szybko kładę się płasko po nim. Powtarzam drugi raz, ale nadal się nie rusza. Wreszcie wbijam mu krótko obcięte paznokcie w klatę.
- No już, Sarenka. - unosi dłoń i głaszcze mnie po plecach przez koszulkę do spania, mówiąc to zaspanym głosem – Wiem, że nie możesz się doczekać.
Turlam się po nim i chowam w zgięciu ramienia, przytulając do niego. Nie jestem już Marta. Tamta była brzydka i głupia. Jestem Sara. Sa-ra. Pan mnie tak nazwał. Mam dziewiętnaście lat i jestem jego kotkiem. Małym, rozkosznym kociakiem, który z nim mieszka. Zawsze, jak mówi do mnie Sarenko, to czuje tą ekstazę. Dalej mnie drapie palcami po plecach a ja trę twarz w jego bok.
Siada na łóżku i przeciąga się. Potem zakłada kapcie. Wstaje. Klękam na łóżku i wyciągam do niego ręce w proszącym geście.
- O nie, kotek. Sama pójdziesz. - śmieje się i rusza dywanem do przesuwanych drzwi
Zeskakuje z łóżka i na czworaka idę za nim do łazienki. Patrze jak korzysta z toalety siedząc na chłodnych kafelkach. W końcu jednak mnie podnosi i sadza na przygotowanym krzesełku, podobnym do barowego. Unoszę ręce, pozwalając mu zdjąć bluzkę z owieczką, i nóżki pozwalając zdjąć dziewczęce niemal szorty. Pod tym względem czasem traktuje mnie jak małą dziewczynkę. Nieco wstydliwie pochylam się robiąc siusiu i patrząc co on robi.
Szczęśliwie, dzisiaj nie otwiera trzeciej szuflady. Gdy otworzył ją pierwszy raz i zrobił mi lewatywę, prawie mu wydrapałam dziurę w rękach i ugryzłam w udo. Ostatecznie jednak to on dopiął swego. Wiem, że ją robi, bym nie musiała za często chodzić do łazienki. Też tego nie lubię. Przekłada mnie do wysokiej wanny z granitu, która kosztowała pewnie tyle co stara kawalerka Krzysia, i odkręca wodę. Ciepła ciecz moczy moje ciało. Mam ochotę zauważyć, że nie mam jak się pobrudzić w domu, ale myślę, że gdyby tego nie robił, to byłoby mi źle.
Zaczyna od włosów. Od piętnastego roku życia farbowałam je na czarno, myśląc, że to fajne. Kiedy to zobaczył, zrugał mnie i poświęcił dużo czasu na wypłukanie farby, by przywrócić ich jedwabistego blondu. Chyba sam robi ten szampon. Pachnie śmietaną i truskawkami. Patrzę na niego, gdy masuje mi głowę.
- Podejdziemy do pań stylistek i Ci trochę podetną sierść. - w jego oczach da się zobaczyć zadowolenie i spokój – Jest już za długa.
Kiwam głową ostrożnie, to wciąż jakiś odległy odruch, spadek po Marcie. Pierwszą lekcją było „Zwierzęta w cyrku chodzą na dwóch łapach, a w bajkach nawet gadają”. Krótko mi wyjaśnił, że jako jego kot nie powinnam (co oznaczało „nie możesz”) chodzić na dwóch nogach. Chyba, że mi ubierze buty, gdy idziemy na spacer. Wtedy mogę, ale to wyjątkowe okazje. Opowiedział też, jak się uczy „zwierzątka” tej sztuki. Są „szpilki”, czyli zakładane na stałe kozaki na obcasie, gdzie pod piętą było dziesięć kilkumilimetrowych kolców z stali. Kiedy się na nich staje (dźgnął mnie widelcem w piętę, aż pisnęłam), to od razu przewraca. Po jakimś czasie wyrabia się nawyk, by tego nie robić. Jeśli jednak nie, lub właścicielowi marzy się wystawianie, trzeba zrobić „bezkolanowca”. Czym jest takie stworzenie? Bierze się zwykłe zwierzątko, podobne do mnie, potem młotek (podkreślił, że tylko nieliczni właściciele decydują się przy tym na znieczulenie) i uderza w kolanko. Potem należy związać łydkę do uda z odpowiednim rozstawieniem i czekać. Zrasta się, ale już nigdy nie będzie w stanie rozprostować dobrze nogi. To mniej brutalne, niż ostateczna amputacja, która jest nieestetyczna. Po długim czasie wiedziałam, że wole po prostu go nie denerwować i chodzić na czworaka sama z siebie.
Podobnie było z mową. Długo nosiłam knebel (wyjmował go tylko, bym mogła zjeść, ale gdy tylko próbowałam się odezwać lub krzyczeć pakował mi palec do ust, mimo że gryzłam i płakałam). „Wiesz, że nie potrzebujesz języka?” zapytał wreszcie, znudzonym głosem „Wystarczy źródło ognia i nóż. Ciach i jedyne co będziesz mogła to odgłosy, których oczekuje. Są tacy, którzy jednak stwierdzają, że bez języka to zwierzę do wyrzucenia. Wtedy robi się nacięcie, o tu (przejechał palcem po krtani) i przecina struny głosowe. Cisza jak makiem zasiał.”. Mogę więc miauczeć, gdy coś chce, mruczeć, gdy mi się podoba, piszczeć i płakać jak boli. Jeśli jednak cokolwiek powiedziałabym jak Marta, to byłabym dla niego stracona.
Dokładnie spłukuje pianę, zasłaniając mi oczy. Potem przesuwa palcem po ramionach, pod nimi po pachę, po brzuchu, potem po wzgórku (przyjemny dreszcz) i na końcu po nogach. Gładkie, jakby w reklamach mówili prawdę. To nie zasługa depilatorów, maszynek czy innych kremów, ale tabletek. Nie wiem czym są, ale czuje się dzięki nim znów jak ośmiu, może dziewięciolatka, która o „dojrzewaniu” dowie się dopiero gdy znajdzie plamę krwi w majtkach, a potem będzie musiała się golić. Umiał usunąć mi coś nawet tak głupiego jak okres („Niektórzy pobierają cały zapas komórek jajowych swoich ulubienic, inni pozwalają na zapłodnienie przez odpowiedniego reproduktora. Są też tacy, którzy sterylizują, bo nie chcą młodych. Tobie wystarczy jednak to.”).
W ruch idzie gąbka. Inny płyn, ten sam zapach. Mocno się pieni. Sama pokazuje mu miejsca, których jeszcze nie pucował. Gdy masuje mi cycki, a potem przez chwile piczkę, czuje się dobrze i przytulam wilgotną głowę do jego gołej klaty, mrużąc oczy. Spłukuje pianę wodą i owija ręcznikiem i mocno trze całe ciało. Jak małą dziewczynkę sadza z powrotem na krzesełku.
Pierw rozczesuje włosy a potem wyciska je ręcznikiem. Jeśli na czymś się nie zna, to chyba na fryzjerstwie. Pewnie dlatego dzisiaj chce mnie do nich zabrać. Ostatecznie pozostawia rozpuszczone włosy, pozwalając im się lekko poskręcać. Potem ogląda paznokcie. Nie są za długie. Gdy odrywał tipsy, wyłam z bólu. Teraz są ładne, pomalowane perłowym lakierem i ucięte na owal. Moje pazurki. Następnie wyciąga kolejne opakowania. Pierw dokładnie wciera mi w policzki i szyje biały krem bez zapachu. Dokładnie, unoszę nawet głowę by widział. Potem drugi, jasnoróżowy, wciera w ciało. Znów, gdy jego dłoń obejmuje piersi, czuje to drętwienie. Strach i obrzydzenie lub przyjemność i pożądanie. Zależy, która z nas o tym myśli. Na końcu szoruje mi ząbki, jak dziecku, które jeszcze nie opanowało tej sztuki. Nagą pokazuje jak zawsze przed lustrem. Nie poznaje człowieka.
Przywiózł brzydkie, zakompleksione coś o czarnych włosach z masą kolczyków i tandetnym tatuażem, nie umiejące nawet golić cipy i uważała, że solarium to jej dom. Siedzi teraz śliczna, niebieskooka blondynka o urodzie młodziutkiej dziewczyny. Jasna, gładka skóra, aż prosi się by ją dotykać. Jeden z tych jego kremów magicznie usunął wszystkie przebarwienia (łącznie z tym śmiesznym znaczkiem). Taka, która naprawdę może mieć dziewiętnaście lat. Schudłam co prawda dobre siedem kilo, ale nie zmieniłam się w anorektyczkę, a raczej wyglądałam dobrze.
- Przygotowałem Ci wyjątkowy prezent. - szepcze mi do ucha pochylając się nad ramieniem i przekładając dłonie na brzuszku – Pokażę Ci przy ubieraniu.
Podnosi mnie wkładając rękę pod kolana i niesie do sypialni. Sadza na tym samym stole, co kiedyś. Z szuflady wyciąga małe pudełeczko, jak do naszyjnika. Nowa obróżka? Otwiera.
Na poduszeczce leży to. Niewielki, podobny do jajka przedmiot, długi jak palec, gruby na dwa. Gładki, niebieski. Widziałam taki kiedyś w jednym filmie dla dorosłych. Jestem ciekawa?
- Włożymy je? - uśmiecha się, wyjmując z pudełka i rozkładając mi kolana dwoma palcami na boki – Pewnie nigdy takiego nie miałaś co?
Nie. Jako nastolatka, owszem, czasem zdarzało się moim palcom zajść, gdzie Bozia by pokarała. W wieku osiemnastu lat Marta straciła dziewictwo z głupim chłopakiem, którego „kochała”. Bez emocji, bez przyjemności. Jeden jego dotyk opuszka na różowym wyrostku muszelki starcza, by czuć wiele więcej, niż przez cały tamten seks. Wsuwa palce do środka, a ja wciskam głowę w jego szyję i zaciskam ręce na ramionach. To chyba kolejny efekt tych jego „tabletek”. Czuje jak jego palce i jajeczko się poruszają, aż wreszcie wyciąga je ze środka (włóż je z powrotem, proszę) i unosi. Pochylam się i je oblizuje. Nawet w środku zrobiłam się już słodka.
- Mam połączenie z nim przy pomocy tego. - pokazuje niewielki przedmiot, podobny do kulki – Im mocniej ją gniotę, tym mocniej wibruje. O tak.
Niespodziewana fala przechodzi przez ciało, aż zaciskam do siebie uda i kolana. Palce wbijam z całej siły w jego ramię. Puszcza i ona ustępuje. Dyszę, przytulona w jego szyję.
- No już, kotek. Chyba nie było źle? - głaska mnie po głowie, a ja mruczę w odpowiedzi
Odwracam się na brzuszek na chwile, by mógł wsunąć między pośladki mój długi, puchaty ogonek w kolorze włosów. Kiedy włożył go pierwszy raz od razu wyrwałam. Powtarzał to cierpliwie, aż się poddałam. Teraz lubię go nosić. Jest jak część mnie.
Ubieranie. Zawsze mnie ładnie stroi. Chabrowe, pełne majteczki z wstążeczką i dopasowany stanik. Krzyś marudził, że mam cycki jak podstawówka i czuje się jak pedofil. Pan powiedział, że mam śliczne piersi do swojego wyglądu, a rozmiar B60 jest dla mnie idealny. Potem lekka spódniczka, czarna, do kolan i biała koszula. Na końcu ciemnogranatowy sweterek „bo może być chłodno”. Przesadza mnie na łóżko. Pokracznie sięgam do szafki nocnej i zębami podnoszę skórzany pasek, odwracam się i kładę na łóżku przed sobą.
- Żeby kotek o tym pamiętał, a ja nie. - śmieje się i kuca, zapinając mi obróżkę z platynową plakietką „Sara” - Chcesz, to możesz chwile sobie poleżeć, potem coś jeszcze na szybko zjemy i jedziemy.
Wyciąga z szafy ubrania i idzie do łazienki. Idę za nim. Też chce popatrzeć, jak on zwykle patrzy na mnie. Ogarnia mnie dreszcz podniecenia, gdy widzę jego penisa, jak wchodzi do kabiny prysznicowej. Ale jest też inny impuls. Pojedziemy razem na wystawę „zwierząt”.
Kiedy porwał Martę, myślała, że jest to najgorsze co może się stać. Ale kiedy przypominam sobie, co powiedział wtedy, o kocie, wiem, że nawet tam miałabym wiele razy gorsze życie. Pan ma przyjaciela, Markusa. Staruch po pięćdziesiątce, śmierdzący zawsze jak ser z wielkim brzuchem, zaczesujący się na pożyczkę. Rozmawiają w jakimś języku, którego nie znam zawsze, ale Pan pozwala mi siedzieć koło siebie lub na swoich kolanach. Markus czasem przywozi Noemi. Pod warstwą źle nałożonego makijażu, który ma zakryć złamany nos i opuchliznę, da się rozpoznać zaginioną aktorkę o której trąbiono w ogólnoświatowej telewizji. Jest ona wszystkim, przed czym „ustrzegł” mnie Pan.
Ma wiecznie uniesione stopy i wyraźne blizny na kolanach, gdy kładzie się na plecach. Wyrwano jej wszystkie przednie zęby. Nosi różowe kozaki i rękawice po łokcie, które nie mają palców, z lateksu. Wiecznie wygląda jakby miała się poryczeć, ale gdy otwiera usta to widać było, że nie ma języka. Czerwona kreska na krtani. W sutkach i cipce ma po kilka kolczyków. Pomyśleć, że jeszcze rok temu odbierała Oskara i nabijałam się z myśli, że ktoś chce być jak ona.
Raz Markus chyba coś zaproponował Panu, a ten popatrzał na mnie z uniesioną brwią.
- Chcesz coś spróbować? - ale nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, wsunął mi rękę pod spódniczkę i zdjął majtki, po czym uniósł ją, sadzając na swoich rozpartych kolanach
Jego towarzysz wydarł się jakoś na tą biedną dzie... sukę, po czym ta powoli podeszła do nas i włożyła głowę między moje rozparte nogi. Myślałam, że sama zacznę krzyczeć, ale ograniczyłam się do schowania głowy w jego ramieniu i cichym piszczeniu. Muskała tymi swoimi ustami moją cipkę. Chwytała co rusz za wargi, potem ssała łechtaczkę, to po prostu wpychała ściśnięte w ciup wargi do środka. Nie wytrzymałam, złapałam jej głowę i przyciskałam do siebie, jęcząc i dysząc jak prawdziwe zwierze. Boje się, co by było jakby miała jeszcze do dyspozycji język.
Jak skończyła, po prostu wróciła do kolan swojego pana i skuliła się koło krzesła. Pan mnie położył sobie na rękach jak odwróconą pannę młodą, na brzuchu, i głaskał po plecach i między łopatkami. Cholera, miałam ochotę tylko na więcej.
- I po to właśnie są zwierzęta. - powiedział śmiejąc się głośnym barytonem Markus - By służyć! - po czym z całej siły uderzył ją w pośladek, aż pisnęła
Gdyby Pan mnie tak traktował, pewnie bym umarła. Zwinęłam się do pozycji embrionalnej, wkładając rękę pod spódniczkę i zamknęłam oczy, zasypiając głaskana przez jego rękę.
Po szybkim śniadaniu – jak zawsze dostałam je w misce pod stołem i dodatkowa butelka z mlekiem – wychodzimy z domu. Niesie mnie na rękach. Pierwszy raz, od kiedy mnie zabrał do domu, jedziemy gdzieś. Spacery w okolicznym lesie, gdy to w szarym body, grubej czarnej bluzie i ciężkich martensach pozwalał mi pochodzić między drzewami lub okazyjne wypady na plażę (nigdy nie było tam ludzi), gdzie ubierał mi czerwone bikini i pływaliśmy razem się nie zaliczały do tego. Teraz naprawdę mieliśmy wsiąść do jego land rovera i jechać. Sadza mnie z tyłu, zapina pasy.
- Prześpij się, raczej trochę nam zajmie droga. Alicja też coś dla Ciebie będzie miała, przyjedzie do nas na noc. - gładzi mnie po buzi, a właściwie to ja trę twarzą po jego wyciągniętej dłoni i wracam do swojego mleka
Jest spokojnym kierowcą, skupionym na jeździe niż na rozmowie. Z radia, używa płyt, leci muzyka klasyczna. Przez ciemne szyby niewiele widać. Pani Alicja. Jeśli nie ma w sobie chociaż kropli azjatyckiej krwi, to świetnie ją udaje. Pewnie nie ma trzydziestki, albo jest krótko po niej. Ma za to wyraziste, kobiece kształty. Duże piersi, wyraźne biodra i talia, sprężyste pośladki. Czarne włosy zawsze lśnią. Jest kochanką pana, taką prawdziwą. Patrzę często jak się kochają. On jest dla niej namiętny i czuły. Ona jednak nie ulega mu łatwo. Nie ma leżenia na kłodę, gdy jedno porusza drugim i sztucznego jęczenia. Nawet rozbiera ją inaczej, niż mnie. Dla nich stosunek jest przeżyciem, które ma przynieść obojgu przyjemność.
Parę razy przyłapałam się, że dotykam się patrząc, jak to robią. Może to zazdrość? Kiedy pan musi gdzieś wyjechać, to ona przyjeżdża z walizką i zostajemy razem. Początkowo Marta myślała, że skoro jest kobietą, to mnie zrozumie i pozwoli się „zachowywać normalne”. Co za gówno! Ona jest jak żywy ogień. „Usta się otwiera w trzech celach. Jedzenia, jak masz katar i nie możesz oddychać przez nos, albo komuś dogadzasz nimi. Czy widzisz, bym trzymała coś do jedzenia czy też właśnie chcesz się przyssać mi do cycka?” - a policzek po plaśnięciu piekł, oczy nabiegały łzami. Mówiła po angielsku z wyraźnym wschodnim akcentem. Jej pobyt w domu polegał w większości chodzeniu w samej bieliźnie „dużego rozmiaru”. Zapytała, czy mam jakieś zabawki. Przyniosłam z koszyka miękką piłeczkę, którą czasem pan mi rzuca a ja przynosiłam. Skrzywiła się.
Rozebrała mnie wtedy („nie musisz chodzić po domu w tym przebraniu” pozostawiając jedynie wiszącą między nogami kitę), przełożyła przez kolano jak się bierze na ręce niemowlę i wsadziła między nogi dwa palce. Jęknęłam cicho. Robiła to z pewnym wyczuciem, ale ponieważ się nie opierałam, pozwalała sobie na więcej. Rozkoszując się tym, czułam się nawet dobrze, dopóki nie spróbowała przepchnąć całej dłoni. Wtedy krzyknęłam, a ona mocniej mnie przycisnęła do siebie. Fale gorąca i pulsowanie krwi w kroczu jednak sprawiały przyjemność. Potem zdjęła stanik, wsunęła mi pierś do ust. Nie byłam pewna co robić, więc ssałam, lekko podgryzałam, a ona nadal mnie tak bawiła, też mrucząc z przyjemności. Białe fale bólu, gdy rozpychała mnie przechodziły na przemian z przyjemnością.
Potem kazała przynieść swoją torebkę. Pobiegłam po nią jak się tylko szybko dało i wyjęła ze środka „to moja magiczna różdżka z jednorożca dla grzecznych zwierzątek”. Długie, pręgowane dildo. Wsunęła mi go pierw do ust, tak głęboko, że prawie się udusiłam, po czym znów włożyła tam na dole. Czułam każdą przerwę, gdy posuwała nim w głąb mnie. W pewnym momencie myślałam, że nie wytrzymam, ale zaczęła go cofać. Nagle zrozumiałam, czemu gdy oni to robią, ona tak reaguje. O to chodziło.
Potem jeszcze zdjęła majtki (miała zawsze lekko porosłą włoskami mięsistą, grubą cipkę z wyrastającymi wargami) i kazała wylizać. Z braku doświadczeń z kobietami, robiłam to nieumiejętnie i dostałam klapsa. Piekący ból w pośladkach. Potem spałyśmy w jego łóżku przytulone do siebie. Na takich przyjemnościach upłynęły dwa dni, po których wrócił pan. Została jeszcze na noc (jak zawsze uprawiali głośno seks), ale gdy poszła do łazienki cicho pobiegłam za nią. Pozwoliła mi wylizać resztkę jego spermy z siebie. „Better”, powiedziała wtedy, głaszcząc mnie ręką po głowie i relaksując się. Stosunek z Naomi jednak nauczył mnie dość, by wiedzieć jak należy zadowalać drugą kobietę. I niechętnie przyznaje, ale jest to fajne. Teraz, gdy zostaje na noc i śpią na łyżeczkę, to też wchodzę i wtulam się w nią jako trzecia.
Jeśli kiedykolwiek ktoś widział w telewizji lub uczestniczył na żywo w wystawie zwierząt, miałby idealny obraz na to jak wygląda to tutaj. Duży stadion wypełniały transportery dla nich, ale byli też właściciele z swoimi pupilami na smyczach. Nie były to jednak bernardyny, pudle czy labradory.
Większość stanowili mężczyźni prowadzący suki. Wszystkie z wygiętymi do góry kolanami. Wiele znajomych z telewizji i gazet twarzy. Strój ograniczony do lateksowych bucików i rękawic jak u Naomi. Były też kobiety z swoimi sukami. Widziałam nawet parkę, koło sześćdziesiątki, przytuloną do siebie jak nastolatkowie prowadzących na dwóch smyczach bliźniacze blondynki. Między nogami jednej z nich wisiał sztuczny penis na paskach.
Drugą kategorie wystawców stanowiły kobiety z psami. Większość to kastraci pozbawieni jąder, napchane testosteronem łyse małpy. Podobnie jak suki, też mieli wyłamane kolana. Najrzadziej dało się zobaczyć mężczyzn z psami. Ich osobniki zwykle były anorektycznie chude, całkowicie wykastrowane i przerażone.
Stoiska. Dużo stoisk. Na niektórych typowo zwierzęce zabawki pokroju piłeczek, sztucznych gryzaków z gumy i innego cudów, obok zaś wyposażenie godne seks-shopu. Trzy duże, gdzie na sztucznych szczeblach stały psy „rozpłodowe”, które miały na penisach maszynę jak do dojenia krów. Dwóch mężczyzn stało obok, rozmawiając, gdy jakaś suka przyczepiona do dziwnego „rusztowania” właśnie zażywała „zapłodnienia” przez wielkiego samca. Wyraźnie można było na miejscu, lub kupić sobie dawkę mrożonego nasienia do użytku w domu. Wyrywała się i wyła, ale kaganiec w kształcie psiego pyska zmieniał wszystko na żałosne „hau hau”. Obok kolejne, gdzie za długą ladą stał mężczyzna z albumami, za nim klatki przez które przechodziły palce. Na drzwiczkach numerki. „Buy new puppy” głosił angielski szyld nad nim. Potem chwila przerwy, gdzie rozmawiali ze sobą różni ludzie w towarzystwie swoich „puppy”. I nasz cel.
- Boisz się? - pan trzyma mnie wysoko na rękach, jak zwykle ojcowie noszą małe córeczki – Póki trzymasz się mnie, będzie dobrze.
Blaszane stoły, za każdym elegancka kobieta w fartuchu fryzjerskim. Ludzie wprowadzają swoje pupilki, najczęściej suczki, na nie, po czym otwiera się pięć obręczy. Dwie stalowe literki „T”, jedna podkłada się pod szyją, druga pod brzuchem. Obręcze zatrzaskują się z elektrycznym bzz na kostkach, nadgarstkach i szyi. Kobiety przystępują do robienia suk na bóstwo, gdy te się trzęsą jak osika.
Pan sadza mnie na stoliku, a kobieta przekręca kluczyk i obręcze się otwierają. Patrze na niego szeroko otwartymi oczami, a on coś mówi kobiecie, która wydaje się zdziwiona. Układa mi rękę na udzie i coś dodaje. Tamta kiwa głową i chwyta mi włosy. Uśmiecha się i coś mówi.
- Twierdzi, że masz bardzo ładną sierść. - przesuwa ręką po udzie, w geście uspokojenia – Powiedziałem, że jesteś moim kotem, więc ręczę za Ciebie, że nie zwiejesz.
Też się uśmiecham odruchowo. Czuje się jak pudelek, gdy pani stylistka rozczesuje mi i przycina włosy. Sierść. Mam sierść, jestem kotkiem. Potem je układa w wymyślną fryzurę i na końcu daje mi kostkę cukru. Biorę ją prosto z ręki.
- Very pretty. - mówi mi jeszcze, a pan zabiera mnie z powrotem na ręce, gdy kolejna suka za nami zostaje wciągnięta za włosy, charcząc otwartymi ustami, przez szczupłego Azjatę.
Idziemy do długiego stołu z niebieskim obrusem. Pani Alicja siedzi przy jednym z pustych miejsc. Obok niej klon Markusa, jakiś murzyn o srogiej twarzy obrosłej zarostem i chuda kobieta o aparycji pani z bogatego domu, wyraźnie starsza. Pan siada na miejscu i całuje ją w policzek, ale rozmarzona, nie odwraca wzroku. Sadza mnie na sztucznej trawie obok siebie, więc układam mu głowę na udzie. Przekłada rękę nad jego kolanem i też mnie czochra po nowej fryzurze.
- Bądź grzeczna, tak? Pan będzie musiał oceniać twoje koleżanki.
Wkłada mi rękę pod sweterek i gładzi po plecach. Przymykam oczy i słyszę jak pani Alicja coś mu mówi. Unosi brew, a ona kiwa głową. Na „wybieg” wchodzi pierwsza z suń. Mulatka w zielonym stroju o krótkim, kręconym afro. Ilość złota w jej ciele jest zadziwiająca. Prowadzący w garniturze mówi coś o niej.
- Masz zajrzeć pod obrus. - mówi mi i ponosi jedną z tabliczek nie patrząc na mnie – Tylko się nie przestrasz.
Unoszę poły tkaniny i zaglądam. No tak. Każdy, prócz pana, z jury ma między nogami w pozycji żółwia kogoś, kto go zaspokaja. Nie rozpoznaje nikogo, ale zwracam uwagę na najbliższą osobę. Sądząc po budowie ciała to mężczyzna. Pan mówił, że pani Alicja prowadzi hodowle psów, więc może to jeden z jej podopiecznych? Wychylam głowę i znów kładę ją na kolana, a pan spogląda na mnie z ukosa. Mówi coś jej, a ta odwraca na chwile wzrok. Kolejna suka, tym razem latynoska o farbowanych blond włosach. Pod włosami widać bliznę po uciętym uchu. Czerwone pręgi na pośladkach się nie wygoiły, podobnie jak te na plecach. Ledwo idzie.
- Zajrzyj jeszcze raz. - mówi, unosząc tabliczkę, a kątem oka widzę na niej 3.
Zaglądam. Pani Alicja klepie osobę, która robi jej dobrze, i odpycha dłonią. Serce mi na chwile staje ze strachu, gdy patrzy na mnie. Jak oparzona wskakuje na kolana pana i chowam się w połach jego kurtki, zasłaniając sobie nimi twarz. Kulę się i staram się wsłuchać w jego serce. Głaszcze mnie po dupce. Nie, to nie mógł być on.
Jak Marta stała się Sarą? Pan przywiózł ją do domu. Skąd? Cóż. Mieszkała z chłopakiem, którego myślała, że kocha. I pewnego dnia sobie leżeli w łóżeczku po kąpieli i oglądając film, co miało być przyspieszoną grą wstępną przed kolejnym seksem do domu wkroczyło sześć osób. Czterech, wtedy nie wiedziała, że to się nazywa psy, podobnych do kulturystów facetów, wysoki Mulat (Pan) i kobieta (Pani Alicja). Ta ostatnia dwójka śmiała się jakby byli na randce, a nie właśnie włamali się do kogoś. Krzyś na jego widok spanikował, krzyczał i błagał. Pan uciszył go łatwo, uderzeniem pięści łamiąc dębowy stół, który Krzyś musiał nosić z dwoma kolegami. On jednym ciosem przełamał go na pół. Pokaz siły. Zwrócenie uwagi. „Zamknij się”.
Tamci panowie go chwycili i bez problemu uciszyli. Marta? Nie wiedziała co robić. Jeden z nich złapał ją i chciał z niej też zedrzeć ciuchy. Ale ten człowiek, Pan, kiwnął dłonią. Posadzili ją obok niego, a ten przycisnął ją wielką łapą do podłogi, zasłaniając usta. W sztywnym uścisku trzymał jej głowę zmuszając do patrzenia.
Patrzała więc jak spokojnie tamci zdzierają ubranie z obezwładnionego chłopaka. Dosłownie, rozrywali całe szwy jakby był to papier. Kobieta wyjęła nożyczki i coś co wyglądało jak palnik gazowy. Cyk. Penis Krzysia w fontannie krwi spadł na ziemię z zaduszonym rykiem nas oboje. Potem wypaliła ranę, jakby robiła to od zawsze. Kiwnęła ręką, a psy roześmiały się. Gwałcili nieprzytomnego z bólu. Ukłucie zastrzyku w pośladek przed wielką ciemnością i ten widok wypalający się w głowie.
Pan chwycił mnie za buzię i pogłaskał po podbródku.
- Co Sarenko? Nie podoba Ci się?
Kręcę ostrożnie głową i mocniej się kulę, jakbym chciała stać jeszcze mniejsza by móc schować pod jego koszulą. To spokojne bicie serca. Nie chce być Marta. Jestem Sara. Jego Sarenka. Tamtego życia nie było.
Poprawia mój siad na swoich kolanach i wyciąga z kieszeni lizak. Odwija i wkłada mi do buzi. Ssę go powoli, mrużąc oczy. Nie, tamtego nie ma. Po wystawie pojedziemy do domu, zjemy obiadek i będziemy wylegiwać się na kanapie. Może włączy jakiś film i będzie mnie głaskał gdy będę leżała mu na kolanach, albo czytał na głos książkę. Jestem jego pieszczochem.
Ostro prostuje nogi z donośnym jękiem. Ma w dłoni tą kulkę kontroli. Patrzę na niego urażona.
- Nie zasypiaj mi teraz. - śmieje się i chowa ją z powrotem do kieszeni – No już, spójrz jeszcze raz, może jednak Ci się spodoba.
Unosi obrus między nogami jego a pani Alicji. Wciąż tam jest. Schudł z trzydzieści kilogramów i wygląda jak Golum. Po obu stronach głowy są wypalone ślady po uszach. Bez zębne usta drżą, gdy się ślini. Rozdwojono mu język. Ucięto sutki. U dłoni i stóp nie ma palców. Skórzane pasy trzymają uda z łydkami. Pomiędzy nogami wisi jedynie gumowy wężyk wśród zabliźnionej skóry.
Patrzy na mnie i wygląda jakby miał się rozryczeć. Po czym dostaje klapsa w głowę i znów znika za kolanami pani Alicji.
- Chłopcy go troszkę sponiewierali. - mówi pani Alicja, gdy oceniają ściętego na chłopca rudzielca o obwisłych cyckach, który podnosi się na kolanach i pokazuje długą bliznę przez pępek – Traktują go jak swoją szmatę, więc muszę trzymać go oddzielnie. - na ekranie wyświetla się wynik 18 punktów – Prawie mu dupa pękła, jak chcieli sprawdzić, czy dadzą radę wejść w trzech.
Nawet jeśli nie mogę tego skomentować, to przeraża mnie to. Właściwie. Czemu mam się nim przejmować? To jego wina, że zadarł z Panem. Mnie potraktowano dobrze. Układam się wygodniej, kończąc lizaka. Podoba mi się to.
Wygrywa ostatecznie mulatka ze złotem w ciele. Poszliśmy jeszcze na bankiet, gdzie trzy z pięciu osób z składu sędziowskiego (Pan usiadł po prostu do stołu ze mną na kolanie, a pani Alicja zniknęła gdzieś na jego czas) skorzystało z okazji by sprawdzić co jeszcze ona potrafi. Zaciskała łzawiące oczy, gdy klon Markusa brał ją na pieska. Podano jagnięcinę (nigdy czegoś takiego nie jadłam, ale jest pyszne, gdy pan pozwalał mi zjeść kawałeczki z swojego widelca z sosem) i lody (tymi właściwie nakarmił mnie w całości, bakaliowe z sosem orzechowym, czułam że pęknę, a pan głaskał mnie jeszcze po opuchłym brzuszku). Potem jeszcze kilka rozmów z nieznanymi mi ludźmi (kilku łapało mnie za piersi i biodro, przez co jeszcze bardziej przytulałam się do niego, jeden z nich nawet ścisnął mi cipkę pod spódniczką, za co kopnęłam go w ramię a Pan się zaśmiał) i powrót do domu. Pani Alicja rzeczywiście też przyjechała. Krzyś siedział zamknięty w pudle na kółkach.
- Wiesz, że to był wyjątkowy dzień, nie? - odpiął mi staniczek i ściągnął spódniczkę razem z majtkami – Rok temu moja Sarenka trafiła do domu. - przesunął palcem po stopie, łaskocząc
Rok. Nawet nie wiedziałam, że tylko albo aż tyle. W rok z głupiej, wioskowej Karyny zmieniłam się w szlachetnego rasowego kota swojego Pana. Ucałował mnie w czubek głowy, patrząc na moje gołe ciało.
- Chciałem zrobić coś wyjątkowego, ale nie miałem pomysłu. - pogłaskał kostkami palców po wnętrzu uda – Pamiętasz, jak pierwszy raz mnie ugryzłaś, gdy chciałem Cię umyć?
Tak. Rozłożył jej cipkę i gdy zobaczył, że nie ma błony to wyglądał na zwiedzonego. Nie dlatego, że chciał ją przebić sam. Po prostu jego niewinne zwierzątko nie było aż tak czyste, jak chciał. Wstyd mi za to, i czuje, że się czerwienie.
- Ubiorę Ci piżamkę i leć do Alicji. Też ma coś dla Ciebie. Jesteś najlepszym kotkiem, jakiego mógłbym mieć, Sarenko.
Brzmi to smutno, a po czerwonej buzi ciekną mi łezki, gdy zakłada mi koszulkę i spodenki. Tak mi wstyd za to, że walczyłam z nim. Powinnam go od razu posłuchać. Kot ma tutaj dom, kosz i miskę. A także rękę, do której może zawsze podejść.
Sadza mnie na podłodze. Idę do pani Alicji w kuchni i siadam przed nią. Odwraca się ubrana już w szlafrok i uśmiecha.
- Taki śliczny kotek jesteś, wiesz? - uśmiecha się – Kupiłam Ci coś, jakby jakiś inny Cię odwiedził. - wyjmuje z torebki zapakowany w papier prezent i kładzie go na podłodze.
Już odruchowo rozrywam zębami opakowanie. Szeroko otwieram oczy na widok prezentu. Piękny. Siedemnaście centymetrów naturalnie odlanej twardej żywicy o przezroczysto niebieskiej barwie z ciemnymi paskami wychodzącymi na końcu. Wygląda jak coś z kosmosu.
- Chcesz zobaczyć, czy pasuje? - wskazuje strap-on w pudełku – Mamy nawet chętnego, byś mogła się o tym przekonać.
Odwracam głowę. Krzyś, pochylony i z łzami w oczach stoi w progu. Klęczy jak do muzułmańskiej modlitwy. Kiwam pospiesznie głową, miaucząc. Pani Alicja pomaga mi ubrać prezent. Jak dzikie zwierze rzucam się do ataku na niego. Niczym kocica na mysz. Lwica na bezbronną gazelę. Wkładam go w różowy, rozepchnięty otwór dupska Krzyśka i... Puls rozchodzi się po całym moim ciele. Jajko! Zapomniałam o nim.
- Synchronicznie. - słyszę głos Pana, który przechodzi obok – Jakbyś była chłopcem, to byś to czuła. - i tak za każdym razem jak wkładam i wyjmuje, czuje te fale rozkoszy. Im szybciej, tym są mocniejsze, wolniej przyjemniejsze.
Rucham swojego (byłego) chłopaka prosto w dupę, czując zbliżający się orgazm. Cholera, nawet kiedy on to robił, nie byłam jego tak blisko jak teraz. Odwracam głowę i patrzę, jak mój pan właśnie całuje panią Alicję w szyję, trzymając już rękę wewnątrz jej szlafroku, cały czas na mnie jednak patrząc. Puszcza mi oko. Dziękuje. Dochodzę z krzykiem trzymając go głęboko w nim. Nie wiedziałam, że tego chciałam. Ale to jest o czym marzyłam.
06.01.2019 00:44