Brązowowłosy mężczyzna uśmiechnął się delikatnie i oplótł młodszego od siebie chłopaka rękoma. Przysunął twarz nieco bliżej jego szyi, a opierając się o drobne ramię farbowanego osiemnastolatka, zaciągnął się dyskretnie i bezdźwięcznie jego zapachem. Skóra zielonookiego zdawała się mieć dość „gęsty” zapach, jeśli tak w ogóle to można było określić. Zdawało mu się, że lekko spocony młodzieniec pachniał piżmem, paczuli i jeszcze czymś. Czymś przez niego nieznanym i bardzo słodkim. To było aż dziwne, zwłaszcza, że facetów raczej nie kojarzono sobie z niczym, co mogłoby być słodkie, a jednak nie wydawało mu się to odpychające. Tak samo, jak różowe włosy.
Przesunął rękoma po jego szczupłej talii.
Różowe włosy... Kolejna niezbyt codzienna rzecz. Nie dość, że nienaturalny kolor dla włosów to jeszcze jakiś taki... kobiecy? No, może to złe określenie. Szatyn miał to szczęście, że nauczono go jednej rzeczy – kolory nie mają do płci absolutnie nic. ale mimo wszystko pudrowy odcień zdarzało mu się raczej widzieć na płci pięknej.
Nie przestawał go dotykać, posłyszawszy głuche westchnienie, jak sądził – niemy, niewyraźny wyraz aprobaty. Chłopak był chyba zbyt nieśmiały, żeby od razu przylgnąć do jego ciała i prosić go o jeszcze. W porządku – stwierdził w myślach Pełeszuk – mamy bardzo dużo czasu.
Zwilżył nieco spierzchnięte usta koniuszkiem języka i zacisnął kurczowo palce na ciele młodszego. Na ten, trochę gwałtowniejszy gest z jego strony, jasnowłosy odpowiedział kolejnym westchnieniem. Troszkę głośniejszym od poprzedniego.
- Pięknie pachniesz… - zamruczał mu do ucha złotooki i przesunął kolejny raz rękoma po bokach jego ciała. Niby przypadkiem zahaczył koniuszkami palców o materiał jego szarej koszulki i podsunął ją nieco w górę.
Policzki chłopaka zarumieniły się delikatnie. Zacisnął powieki i przygryzł dolną wargę onieśmielony. Czuł, jak rosło w nim jakieś dziwne napięcie. Milczał, nie wiedząc co mógłby w ogóle na taki komplement odpowiedzieć.
Owszem, miał już te swoje osiemnaście lat, ale w taki sposób jeszcze nikt go nie dotykał. Macanki z toalecie? Random. Obłapywanie się po szkole, kiedy rodziców nie było w domu? Też standard. Zdarzyło mu się może ze dwa razy przemacać jakąś pannę, ale... No, właśnie. Po pierwsze – tylko pannę, po drugie – aż takiego doświadczenia to już nie miał. Czuł się nieco dziwnie. Z jednej strony, było to dla niego coś zupełnie nowego.
Był na tyle wystraszony, że najchętniej uciekłby gdzieś w popłochu, nawet się nie tłumacząc, ale... Coś ciągnęło go do starszego faceta. Nie był do końca pewien czy to też kwestia pewnej fizycznej nowości, czy może choćby sposób, w jaki ten się z nim obchodził. Pan Adam Pełeszuk obchodził się z nim, w mniemaniu nastolatka, dość lubieżnie, ale czuł z jego strony poważanie do własnej osoby. Czuł, że mógłby po prostu cichutko westchnąć „nie, nie chcę”, a on natychmiast wypuściłby go z objęć, przeprosił i żadna podobna sytuacja już nigdy nie miałaby miejsca. A przynajmniej za takiego miał go człowieka po spędzeniu z nim większości godzin zajęć szkolnych. Byłby zapomniał o kółku teatralnym, które też prowadził Pełeszuk.
Boże, jak Karol chciał teraz zapaść się ze wstydu pod ziemię! Wstyd no bo, dwudziesty pierwszy wiek, on dziewiczy prawie jak Matka Boska, a jeszcze się zaczyna miziać z własnym nauczycielem. O, boże – westchnął w myślach Olszewski. Coś było poważnie nie tak.
Jęknął z zaskoczenia, kiedy na ziemię sprowadziły go chłodne dłonie nauczyciela błąkające się w okolicach jego sutków. Zacisnął mocno powieki i mimowolnie odchylił nieco głowę w tył. Raczej z samego onieśmielenia nie był w stanie się ruszyć, z samego przestrachu, bo przecież... Przecież romans z nauczycielem jest karygodny, nieprawdaż?
Jego ruch, Adam odczytał jako następną zachętę. Zbliżył twarz ku jego szyi i przesunął wilgnymi wargami po szyi chłopaka. Będąc tak blisko, mógł przyuważyć nieduże, prawie śnieżnobiałe odrosty chłopaka.
Zacisnął usta na jego szyi, przytrzymał skórę zębami w raczej mało delikatny sposób i przyssał się do niego. Karol jęknął zdecydowanie głośniej i dreszcze przebiegły mu po całym ciele. Najchętniej to przestałby teraz myśleć o wszelakich konwenansach, zasadach i po prostu pozwoliłby temu mężczyźnie zrobić ze sobą, co tamten tylko zapragnął, ale... W pewnej chwili zadzwonił dzwonek kończący przerwę. Magister Pałaszuk oderwał się od osiemnastolatka jak oparzony. Dopiero teraz, gdy słyszał dzwonek i wchodzących do szkoły z boiska rozklekotanych uczniów, uświadomił sobie co w ogóle wyprawiał. Serio? Serio? Żeby molestować ucznia w jego własnej klasie? Pełeszuk, wstydź się za siebie, ty stary pierdolony zboczeńcu! Skończysz, jak nie w kryminale, to bez pracy! Hańba ci!
Kiedy oderwali się od siebie Adam spojrzał na chłopaka nieco wystraszony. Poczuł przedziwny, niefizyczny ból, kiedy zobaczył w jakim stanie jest Olszewski. Żal mu się zrobiło chłopaka, poczuł się jak ostatnia świnia.
- K-Karol...? - wymruczał. - P-przepraszam cię. Naprawdę cię przepraszam! Nie wiem co we mnie wstąpiło! Proszę...!
Farbowany na różowo chłopak tylko kiwał energicznie głową. Trochę tak, jakby nie chciał słuchać, a trochę tak, jakby puszczał przeprosiny mimo uszu, bo zbyt dobrze wiedział, że polonista najchętniej wziąłby go teraz na biurku jak swoją własność.
Ciężko było być kawalerem. Trzydzieści dwa lata, wykształcony, kulturalny. Zazwyczaj to do niego ludzie lubili przychodzić z problemami, bo nawet gdy nie potrafił komuś pomóc, robił wszystko, aby delikwenta pocieszyć. Nie było bardziej przyjaznego człowieka w całej szkole, niż on. Nie było innego nauczyciela, do którego aż tak lgnęła cała młodzież. To Pełeszuk był najbardziej pobłażliwy, to Pełeszuk załatwiał dzieciarni dyskoteki i imprezy, to Pełeszuk na dyżurze ukradkiem wypuszczał kilku sympatycznych „rzezimieszków” na papierosa. No, co? Jak mieli dobre oceny i z nikim się nie awanturowali, dlaczego miałby im zabraniać? Przecież większość z tego towarzystwa nie była już małymi dziećmi, ba. Niektórzy zaczynali już pracować, a znalazłoby się kilku takich, co żyli już na własny rachunek. Adam Pełeszuk był po prostu dobry, może za dobry. A może jednak nie, skoro obłapywał maturzystę w jego własnej sali na długiej przerwie.
Co przychodziło mu po pracy? Nie miał nawet psa czy kota, który by za nim wiernie i z tęsknotą czekał. Zjadał sam każdą kolację, każde śniadanie, zawsze przypalał cholerne tosty. Czasami było mu aż tak żal, że sam zaczynał się opierdzielać za przypalenie tostów, udając, że niby robi to ktoś inny, kto ewentualnie mógłby jeść z nim posiłek. Czasami też pukał się po głowie i mówił sobie – przecież jak tak dalej będziesz żył, zamkną cię w wariatkowie. Tak nie może być!
Z kobietami rozmawiało mu się łatwo. Za łatwo. No i być może właśnie dlatego nie potrafił znaleźć sobie „tej jedynej”, z którą rozmowa jednocześnie zaspokoiłaby jego ciekawość, ale zostawiła też tę nieokreśloną nutkę tajemnicy, czegoś przyciągającego. Poza tym pożądanie... Pożądanie, uważał, może zrodzić się z czasem i, może nie tylko kobiety, człowiek, jako człowiek – mężczyzna, kobieta – każdy miał coś do zaoferowania. Każdy coś innego. Siedem miliardów ludzi, a on kurwa nadal był sam. Jeszcze z dziesięć, piętnaście lat i zamieni się w starego, zgrzybiałego kawalera. Będą o nim gadać sąsiedzi, będą wyśmiewać dzieci siostry... Boże najmilszy!
Ten chłopak bardzo mu się podobał od samego początku. Zawsze był cichy i grzeczny, zawsze przygotowany. No, może nie zawsze uważał na lekcjach, ale Pełeszuk był w stanie mu wybaczyć chwilę nieuwagi w zamian za otrzymanie kolejnych kilku karteczek z wierszami Karola. Ten chłopak miał talent, naprawdę. Jak Adam nie przepadał za poezją, a wolał klasyczną literaturę, twórczość Olszewskiego wyduszała z niego niekontrolowane napady śmiechu albo płaczu, czasami na zmianę. Wiedział, że ze względu na swoją odmienność – sam fakt, że ubierał się dziwnie i raczej był trochę zamknięty w sobie – nie czyniło go kogoś, do kogo można się zbliżyć. Dlatego też maturzysta miał mało kolegów. Może dwóch – Mikołaja i Dantego, a poza tym czasami plotkował o książkach z koleżanką z ławki – Yvette (imigrantki z Francji).
Z początku magister Pełeszuk nie zwracał specjalnie uwagi na fizyczny wygląd chłopaka. Na pewno wyróżniał się na tle klasy przez swoje prawie śnieżnobiałe włosy i soczyście zielone oczy, ale to nie wygląd powinien liczyć się dla nauczyciela, ale to, co chłopak miał w głowie – a zdaniem Adamia, miał dużo i to dobrze poukładane. Z tym, że był w nim ten przedziwny lęk. Tego właśnie lęku polonista nie był w stanie sobie do niczego dopasować.
Pod koniec drugiej liceum Karol przyszedł do szkoły w różowych włosach. Ludzie obśmiali go niemożebnie. Pan od polskiego i zajęć teatralnych znalazł go chowającego się za szafkami i mażącego się jak dziecko.
„ - M-miały być czerwone... - chlipał ledwo dosłyszalnie. - W-wszyscy s-się ze mnie ś-śmieją. „
Miał po prostu zbyt jasne włosy, żeby za pierwszym razem zafarbować je na ognistoczerwony kolor. Jak widać, poddał się. Został przy pudrowym różu, ale w sumie... W sumie, Adamowi aż wstyd było do przyznać, wyglądał uroczo.
- Karol? - zaczął jeszcze raz, niepewnie i trochę trzęsącym się głosem. Widząc w jakim stanie jest chłopak, powątpiewał czy aby na pewno nie zaczął go po prostu molestować, czy aby na pewno te jego ciche westchnienia to prawie niema próba oporu.
- Wybacz mi... Proszę, nie mów nikomu! Przysięgam, że to się więcej nie powtórzy!
Farbowany nastolatek skinął tylko głową, cały czas usiłując uspokoić oddech.
- J-jest okej. - westchnął półgłosem. Potem, nadal jakoś nieśmiało i przykro, spojrzał w górę na nauczyciela. - Jest okej. - zapewnił go. - Nikomu nie powiem i nie gniewam się.
* * * * *
Od feralnego dnia mijały już dwa tygodnie. Rzeczywiście żadna taka, ani podobna sytuacja nie miały już miejsca. Karol zostawał czasami po lekcjach na zajęciach teatralnych, albo żeby chociaż skonsultować co dokładnie spierdolił na kartkówce ze „Zbrodni i Kary”.W kilku słowach – miał już wiele okazji, aby zostać z panem od polskiego sam na sam, ale nic się nie stało.
Po konsultacjach przedmiotowych i zakończeniu pierwszego semestru przyszedł czas na próbne egzaminy i choć większość ludzi, którzy znali Karola mogliby się zaklinać na wszystkich bogów, że osiemnastolatek mógł sobie poradzić ze wszystkim (nawet z cholerną matematyką) ostentacyjnie spierdolił egzamin z rozszerzonego języka polskiego. Kiedy Olszewski odbierał arkusz, zbladł jak kreda. Cała klasa IIIA po prostu zdębiała, kiedy Karol, z nieukrywaną złością, wypowiedział dość niepodobne do siebie słowa.
- No żeż, kurwa mać!
Kilka osób zaczęło mrukliwie chichotać pod ławkami. Pełeszuk prawie podskoczył wraz ze swoim krzesłem. Spojrzał w stronę odchodzącego od jego biurka ucznia i nie wierzył.
- Olszewski! - zawołał za nim. - Coś się stało?
A Karol, zupełnie jakby nie był sobą i najbezczelniej jak potrafił...
- Chuj, nie zdałem.
Cała klasa humanistyczna siedziała albo z rozdziawionymi szeroko ustami, ale rechotała po bokach sali. Żeby Olszewski przeklinał? Żeby w taki sposób do najukochańszego nauczyciela? Coś musiało mu odpierdolić! Nie zdał polskiego? Piątkowy uczeń nie zdał? No, takich jaj to jeszcze nie było!
Jeszcze może nie byłoby najgorzej, gdyby kilka osób umiało powstrzymać swój cięty język i nie wypowiedzieć paru przykrych słów na głos. Karol pierwszy raz, nawet się nie zdenerwował, ale po prostu porządnie się wkurwił.
- Jak tak, to ja, kurwa wychodzę! Na razie! - po czym złapał swój plecak i skierował się do wyjścia z sali. Trzasnął głośno drzwiami i tyle było go widać.
Jeszcze przez dłuższą chwilę Pełeszuk siedział kompletnie zdębiały. Jedyne co przeszkadzało mu się skupić i zastanowić co w ogóle mogło być przyczyną tego niecodziennego zachowania najgrzeczniejszego (do tej pory) ucznia to nieustanny, wręcz chory rechot pozostałych maturzystów z IIIA.
- Szanowni państwo...! - zaczął głośno nauczyciel, po czym odkrzyknął ostentacyjnie i bardzo głośno. Wreszcie zrobiło się ciszej. - My dalej mamy lekcję, proszę wyciągnąć zeszyty i podręczniki.
- Nie mam podręcznika! - odezwał się jeden z klasowych „śmieszków”, Górecki.
- Siadaj, pała. - oznajmił bez emocji.
- Ale jak, pała?
- No, pała, bo jesteś nieprzygotowany.
- No, ale to tylko podręcznik, i...
- Zakłócasz mi lekcje, jesteś bezczelny i jeszcze nie masz podręcznika. - policzył na palcach Adam, po czym uniósł jedną brew lekko. - A może chciałbyś w gratisie uwagę za chamstwo?
Tu Górecki nie miał już nic do gadania. Rudzielec usiadł na powrót na krześle i wreszcie nie odzywał się ani głupio nie śmiał do końca dwugodzinnej lekcji.
* * * * *
Minęły następne dwa tygodnie. Przez ten czas Karol w ogóle nie pojawiał się w szkole. Z tego, co Adam Pełeszuk zdążył się dowiedzieć od wychowawcy chłopaka, to ten leżał z ciężką grypą w domu. Trudno było mężczyźnie zapanować nad swoimi własnymi emocjami. Po takim „wystrzale” na lekcji wydawało mu się, że różowowłosy raczej nie był chory, ale po prostu zaczął, z jakiegoś powodu, wagarować. Jeszcze „na chwilę” przed maturą. Na samą myśl, że to, co na próbnych egzaminach mogłoby się powtórzyć na tych ostatecznych, nauczycielowi aż ciarki biegały po plecach. Naprawdę nie chciał oglądać osiemnastolatka w takim stanie, a już na pewno w ogóle nie chciałby aby chłopak się tak źle czuł. Cały czas jednak nie był w stanie dojść co w ogóle się dzieje z jego ulubionym uczniem. No, choć może słowo „ulubiony” nie za bardzo tu pasowało, ale Adam bał się przyznać do tego przed samym sobą.
W piątek po lekcjach wrócił do domu. Znowu sam w ciasnym, zimnym mieszkaniu. Znowu sam musiał przygotować sobie kolację, sam ją zjeść. Jedyne, co do tej pory pomagało mu znieść to całe „sam”, były jego ukochane książki. Ale nawet nie mógł na nie patrzeć. Z przedziwną, niezrozumiałą dla niego tęsknotą, przesunął palcami po niedużej teczce, w której trzymał wiersze od Olszewskiego. Chciałby przeczytać je wszystkie jeszcze raz, ale bał się jak mogłoby się to skończyć. Podświadomie bał się, że zakochał się w chłopaku, o którym przecież tak mało widział i który przecież był od niego o czternaście lat młodszy... Ale nic nie mógł na to poradzić. Myśli o Karolu nie opuszczały go przez cały wieczór i męczyły go jeszcze do późnej nocy, zanim w ogóle był w stanie usnąć. Ostatecznie wycieńczyły go wspomnienie, kiedy całował i dotykał ucznia w sali, a także jego własna ręka bezwstydnie zaciśnięta na własnej męskości. W nocy bezwiednie wołał jego imię.
Do pracy wrócił ochoczo tylko ze względu na tę jedną nadzieję – że być może, ale tylko być może, znowu zobaczy Karola siedzącego w ławce, pochylającego się nad kartką papieru. Znowu będzie niemo podziwiał jego jasne włosy i drobne usta, jego delikatnie drżące dłonie przy odpytywaniu. Z przyjemnością za te myśli trzasnąłby się w twarz, ale nie mógł. Jeszcze tego brakowało, żeby stuknął komuś auto na parkingu przed szkołą.
Jego pragnienie się spełniło. Olszewski, jaśnie pan, zjawił się dzisiaj na zajęciach i tradycyjnie, wisiał nisko pochylony nad zeszytem, bazgrząc coś zupełnie niezwiązanego z lekcją. O to akurat Pełeszuk się nie martwił. Wierzył, że tak zdolny i inteligentny chłopak poradzi sobie mimo wszystko. Może wystarczyłoby mu zadać kilka dodatkowych lektur do domu? Przecież miał jeszcze dwa miesiące, dwa miesiące, w których zdążyłby te książki zjeść i znać je „od dechy do dechy”.
Dopiero, gdy przeprowadzał kartkówkę klasie IIIA, zorientował się, że jednak z Olszewskim nie wszystko było tak bardzo w porządku. Adam miał wrażenie, że jego uczeń się stresuje. Bez przerwy obgryzał długopis, ledwo cokolwiek napisał, zaraz to skreślał. Domyślał się, że coś rzeczywiście musi się z nim dziać i może niekoniecznie jest to kwestia niedawno przebytej choroby.
Po zebraniu kartkówek, rzucił okiem po kryjomu na kartkówkę Karola. Zero punktów. Niemożliwe- pomyślał z przerażeniem.
- Karol Olszewski – zawołał ucznia.
Chłopak podniósł smutne zielone oczy nieco wyżej.
- Zostań, proszę po lekcjach, dobrze? Omówimy parę spraw związanych z lekturami, coś ci tam podrzucę potrzebnego do matury, co?
Różowowłosy skinął tylko głową.
Magister przy wyjściu ucznia z klasy nie dostał dziś żadnego wiersza. Zaniepokoiło go to.
* * * * * *
Drzwi od sali otworzyły się cicho. Przez niewielką szparę zajrzały do wnętrza wystraszone zielone oczy. „Pobiegały” trochę po pomieszczeniu, a kiedy wypatrzyły znajomą sylwetkę w nauczycielskim krześle, ich właściciel ośmielił się wejść do środka. Zamknął za sobą drzwi tak samo, prawie bezgłośnie, jak je otworzył i podszedł nieco bliżej szatyna.
- Panie Pełeszuk. - odezwał się po dłuższej chwili. - Ch-chciał mnie pan widzieć. - przypomniał się. - Ale nauczyciel nie odpowiedział.- Panie Pełeszuk? - sapnął nieco głośniej.
Dopiero, gdy ośmielił się podejść jeszcze bliżej zauważył, że Adam po prostu przysnął. Różowowłosy przełknął cichutko ślinę i wyciągnął niepewnie rękę w jego stronę. W tej samej chwili brązowowłosy mruknął coś niewyraźnie pod nosem i przekręcił nieco głowę w bok. Był teraz ustawiony twarzą w stronę ucznia. Ten zarumienił się mocno, zacisnął mocno wargi. Odczuwał jakieś dziwne napięcie i jakąś dziwną potrzebę... Zapatrzył się na wargi starszego mężczyzny i z lękiem stwierdził, że chciałby je pocałować. Gorące dreszcze przeszyły jego ciało, zadygotał bezwiednie.
Chyba rzeczywiście mu coś odbiło, bo... Pochylił się w stronę śpiącego. Jeszcze niżej, niżej nad nim i szepnął mu do ucha.
- A-Adam...
Taka zuchwałość była do niego wręcz niepodobna. Ale ostatnio miał dość problemów ze samym sobą, a żeby jeszcze tak pastwić się nad swoim ulubionym nauczycielem? To już był skandal.
Karol, prawdę powiedziawszy, był na tyle nerwowy, że się rozchorował. Żadnej grypy nie było. Dostał wysokiej gorączki wyłącznie z nerwów, bo nieustannie prześladowały go grzeszne myśli o swoim nauczycielu języka polskiego. Nawet pożałował, choć bał się bólu, że za pierwszym razem nie oddał mu się na tym stole jak szmata, nie bacząc nawet, czy ktokolwiek wejdzie do sali czy nie.
Śpiący nauczyciel tylko coś westchnął. Do zielonookiego dotarło, że magister przez sen niewyraźnie szepcze jego imię. Zalał się ognistą czerwienią i zrobiło mu się słabo. A więc...
Chłopak ośmielił się wreszcie. Ryzykował dość dużo, bo nie zdziwiłby się, gdyby ktoś, przyłapawszy ich razem, wyrzuciłby go ze szkoły. Zmieniać liceum przed samą maturą – to byłaby istna katastrofa. Zwłaszcza, że Karol miał tu już swoich dwóch przyjaciół, jedną przyjaciółkę i jednego człowieka, o którym, jak w filmach, śnił szalonymi snami po nocach.
Ułożył bladą dłoń na jego policzku. Nie zdawał sobie sprawy, że chłód jego palców właśnie obudził magistra Pełeszuka. Przylgnął do niego delikatnie i złożył ledwo wyczuwalny pocałunek na jego wargach. Wreszcie zrobił to, czego się tak obawiał, a czego tak bardzo pragnął.
Przestraszył się, gdy poczuł ciasno oplatające go ręce mężczyzny. Chciał krzyknąć, ale pocałunek zrobił się bardziej namiętny, zrobił się gorętszy i zdecydowanie bardziej głęboki – zdusił jakikolwiek dźwięk, który Karol z siebie wydał. Nauczyciel zerwał się na równe nogi i pchnął osiemnastolatka w stronę biurka. Chłopak uderzył o malowane drewno. Za moment Adam oplótł rękoma jego biodra i posadził go na blacie, nieustannie całując jego usta.
Różowowłosy zarzucił mu ręce na szyję i przymknął kurczowo oczy, cały dygocąc ze strachu i podniecenia. Mężczyzna przytrzymał jedną ręką jego głowę, zmuszając go jednocześnie do odsłonięcia szyi, po której zaczął go namiętnie obcałowywać. Drugą dłonią zajął się rozpinaniem czarnych, dopasowanych spodni chłopaka, przez które wyraźnie zarysowywała się pobudzona męskość młodzieńca. Wolne usta osiemnastolatka wydały z siebie przeciągły, rozkoszny jęk.
Myślał, że zaraz oszaleje, kiedy ręka nauczyciela zaczęła coraz intensywniej pieścić jego męskość przez bieliznę.
- A-Adam! - jęknął, usiłując go odepchnąć, kiedy w końcu nieco oprzytomniał.
W pierwszej chwili mężczyzna nie zareagował ciche zawołanie. Karol odepchnął go od siebie. Był cały rumiany na twarzy i chociaż jeszcze nie działo się nic, co by wykraczało poza jego małe doświadczenie, już dyszał ciężko.
- Jesteśmy w szkole, cholera no! - stęknął rozpaczliwie i natychmiast zaczął drżącymi rękoma zapinać sobie rozporek. Było dość ciężko. Przeszkadzało mu twarde i opuchnięte przyrodzenie. Cholera, jaśnista! Nigdy w życiu nie był tak sztywny i podniecony jak teraz...
Żeby się nieco otrzeźwić, złotooki potarł mocno twarz rękoma. Wziął kilka głębokich wdechów, po czym sięgnął po torbę leżącą za biurkiem. Dopakował do niej teczkę z kartkówkami i sprawdzianami kilku innych klas. Potem wyciągnął do niego dłoń.
- Chodź.
Karol zsunął się powoli z biurka, ale zamiast chwycić mężczyznę za dłoń, tylko lekko ją pogładził.
- Jesteśmy w szkole... - przypomniał mu, spuszczając wzrok jak wstydliwa dziewica.
Pełeszuk puknął się w czoło i stęknął ze złością. Gdy całował i dotykał tego chłopaka, zapominał o całym bożym świecie.
- Chodź, idziemy gdzie indziej. - oznajmił.
Wypuścił ucznia przodem, po czym pospiesznie przekluczył drzwi sali numer trzydzieści trzy. Była dopiero godzina piętnasta trzydzieści, ale szkoła już opustoszała. Piętnaście minut temu skończyły się lekcje i tyle też wystarczyło, aby z budynku liceum pouciekała zdecydowana większość grona pedagogicznego i uczniów. Wystarczy też, że nagle zrobił się luty, a o tej godzinie na dworze robiło się ciemno, co było tylko kolejnym powodem, dla którego ludzie z tak dziką radością spieszyli się do domu po szkole i po pracy.
- Nie musisz chyba od razu wracać do domu, prawda? - dopytał się jeszcze Pełeszuk po drodze na parking szkolny.
Jasnowłosy lekko wzruszył ramionami, cały czas wlepiając wzrok w chodnik.
- Rodzice i tak są w pracy.
- Tak długo? - dopytał się z czystej ciekawości nauczyciel.
- Ojciec jest na delegacji, wróci za tydzień – oznajmił najspokojniej. - a mama ma dziś nockę w szpitalu.
O! Przynajmniej tej rzeczy się o nim dowiedział. Jego matka musiała być albo lekarzem albo pielęgniarką, a ojciec... Ojciec? Może później o niego dopyta. Na razie jedyne, co zaprzątało Adamowi głowę to to, żeby zawieźć osiemnastolatka do siebie i jak najprędzej znów przycisnąć swoje usta do jego.
- Jesteś pewien, że możesz spokojnie do mnie wpaść? - zapytał jeszcze dla bezpieczeństwa. - W razie czego, mogę cię odwieźć, nie ma problemu.
- Ze spokojem. - odparł tylko Karol, po czym wsiadł do auta polonisty.
Jechali może z piętnaście minut. Dotarli do starego osiedla na obrzeżach miasta. Adam zaparkował samochód w jednym z wolnych miejsc, po czym narzucił sobie torbę na ramię. Chciał obejść samochód i otworzyć chłopakowi drzwi, jak gentelmen przed damą, ale osiemnastolatek go uprzedził. Zamknął drzwi za sobą i podniósł wzrok, wodząc półprzytomnie oczyma za jakiś niewiadomym punktem. Chyba po prostu się przyglądał światłom w oknach, może nawet wyobrażał sobie jakieś niestworzone wzory, w które układały się na zmianę zacienione i rozświetlone szyby.
Adam dotknął ostrożnie jego ramienia. Zielonooki odwrócił się w stronę wyższego mężczyzny i nieco uniósł brwi, jakby zdziwiony, że tak nagle się tutaj pojawił. Dziwny, ciepły uśmiech napłynął na twarz Pełeszuka. Jego oczy aż połyskiwały i wydawały się bardziej złotawe, niż zazwyczaj.
- Idziesz?
Chłopak skinął głową.
Trzydziestodwuletni zaprowadził go w stronę bloku numer dwanaście i, tak samo, jak wcześniej w szkole, wpuścił go pierwszego, gdy tylko otworzył drzwi. Zapalił światło na klatce, po czym ruszył za swoim uczniem.
- Trzecie. - poinformował go krótko. - Piątka.
Gdy weszli na górę, znowu puścił go przodem.
- Zostaw tu kurtkę i buty, okej? - poprosił go. - Przyznam się, że nie chce mi się za bardzo latać z mopem po mieszkaniu, hm?
- Okej.
Karol odwiesił ciemnoniebieską zimówkę na wieszaku nad komódką, a gdy już umęczył się z rozsznurowywaniem ocieplanych trampek za kostkę, postawił je gdzieś przy wycieraczce. Zaraz potem podążył za Pełeszukim, starając się niezbyt nachalnie, obejrzeć jego mieszkanie.
W sumie było tu całkiem przytulnie. Na „oko” trzydzieści parę metrów kwadratowych, ale w całkiem dobrym stanie. Poza tym Adam miał tutaj nawet czysto. Jedyną nieuporządkowaną rzeczą, jaką zdążył zauważyć, były trzy zostawione na blacie nieumyte kubki po kawie. Ale czy to ważne?
Kiedy magister szperał, chyba w swojej sypialni, Karol zapatrzył się gdzieś w dal przez szklane balkonowe drzwi. W sumie podobał mu się ten widok. Ani to metropolia, ani wieś, no... Zwykłe, średnie miasteczko, ale te bloki otoczone ciemną nocą i tylko kilka okien, w których widać było światło – to mu się nawet podobało. Chciałby sobie wyobrazić, że jest już po wszystkich szkołach, że jest dorosły, mieszka sobie gdzieś sam, albo z nim i cieszy się życiem. Z tych dziwnych zamyśleń wyrwało go nagle pojawiające się w szybie odbicie Adama. Stał tuż za różowowłosym.
Maturzysta prawie podskoczył. Adam uśmiechnął się przepraszająco.
- Herbata na stole. - oznajmił. - Znalazłem te papiery, które chciałem ci dać do egzaminu.
Karol poszedł za nim. Usiał przy stole, naprzeciw swojego nauczyciela i podczas gdy ten usiłował mu coś tłumaczyć i wpatrywał się w papiery, zielone oczy cały czas, jak zahipnotyzowane, wpatrywały się w niego. W pewnym momencie Adam przestał mówić. Zmieszał się nieco, przyłapując ucznia na tak intensywnym wpatrywaniu się w jego osobę.
- Chyba pan o czymś zapomniał... - upomniał go nieśmiało Karol, kiedy jego oczy spotkały się ze złotymi tęczówkami Pełeszuka. Cholera, wystarczyło jedno spojrzenie, a zaczynał znów czuć się nerwowy i jakiś podniecony.
- Tak? - odparł zdziwiony. No, ale cóż... Rzeczywiście musiał zapomnieć. Tylko ciekawe, jak skoro sam go tutaj przyciągnął.
Karol zebrał się drugi raz na odwagę. Podniósł się z krzesła i podszedł do Adama. Usiadł na nim okrakiem, a zarzuciwszy mu ręce na szyję, zaczął go czule całować. Aha... Teraz mu się, kurwa przypomniało, teraz, kiedy do nozdrzy po raz kolejny uderzył mu słodki zapach skóry zielonookiego.
Oplótł go rękoma i nie zamierzał tym razem przerywać. No, dobrze... Musiał. Musiał złapać chłopaka, wziąć go na ręce i zanieść do sypialni. Tu nie musieli się już martwić czy ktokolwiek wejdzie i ich na czymkolwiek przyłapie. Adam zatrzasnął drzwi nogą i zrzucił z siebie marynarkę. Szybko poluzował krawat, ściągnął przez głowę i rzucił go gdzieś w bok. Kiedy tylko na powrót przylgnął do ciała Olszewskiego, jego drobne ręce sprawnie zajęły się rozpinaniem drobnych guzików sinoniebieskiej koszuli. Złotooki zaraz potem zrzucił z siebie niepotrzebny fragment odzienia i zdarł z Karola przydużą czarną bluzę. W ślad za bluzą natychmiast poszła szara koszulka z logo jakiegoś nieznanego mu zespołu muzycznego.
Nachylił się nad nim zaraz i zaczął kontynuować to, co wcześniej musieli przerwać w szkole. Przyssał się do szyi osiemnastolatka, a dłonią zaczął pieścić jego męskość przez dopasowane jeansy. Zielonooki westchnął głośno i bezwstydnie i posłusznie przekręcił głowę w bok, aby ułatwić mężczyźnie dostęp do swojej szyi. Zacisnął mocno powieki, pojękując głucho. Czuł jak zalewa go fala gorąca.
Szatyn rozpiął chłopakowi spodnie i podniósł się na chwilę. Zsunął je z niego i odrzucił gdzieś na podłogę, a zaraz potem sam pozbył się swoich. Podszedł do niego w samej bieliźnie. Cholernie jarał go widok czerwonego jak dojrzała truskawka chłopaka, który nie był w stanie oderwać wzroku od jego spuchniętej męskości, której czubek zaczął lekko wystawać spod spranych slipów.
Niewiele brakowało, aby mu powiedział „Spokojnie, słoneczko. Zaraz go dostaniesz.”, ale w porę się opanował, nie chcąc niepotrzebnie wystraszyć chłopaka. Zaszli zdecydowanie zbyt daleko, by teraz Adam miał przestać. Karolowi, najwidoczniej, też nawet nie przeszło to przez myśl, bo gdy tylko nauczyciel zbliżył się do niego, osiemnastolatek bezceremonialnie schwycił materiał jego majtek w ręce i zsunął je do połowy ud mężczyzny. Nie musiał nic mówić, zielone oczy same za niego przemawiały. Po prostu błagały polonistę, kiedy przysunął twarz bliżej jego rozpalonego penisa „Naucz mnie jak to się robi”. Adam z niewypowiedzianą rozkoszą zamierzał spełnić jego niemą prośbę.
Uchwycił delikatnie jego twarz w dłonie, kciukiem ostrożnie pogładził jego wargi, zachęcając różowowłosego, aby je rozchylił. Uczeń był naprawdę bardzo pojętny i natychmiast otworzył usta, lekko wysuwając z nich język. Zupełnie jakby mówił „Połóż, spróbuję czy jest dobry. Powiesz czy robię to dobrze”. Pełeszuk prawie zaskamlał, kiedy wilgotne gorące usta chłopaka oplotły ciastno jego przyrodzenie. Niekontrolowanie złapał go mocniej za włosy i poruszył biodrami. Osiemnastolatek zacisnął kurczowo powieki, ale pozwolił mu na to, starając się tylko nie zakrztusić jego kutasem.
Pozwolił, aby Adam wchodził w jego usta i wychodził jak tylko szybko chciał, ale bronił się przed popędem mężczyzny, gdy tylko czubkiem penisa prawie sięgał końca jego ciasnego, nieprzyzwyczajonego gardła.
Adam nie chciał być samolubny. Był już blisko, ale w porę zdążył się odsunąć i musiał na chwilę przerwać, żeby za chwilę nie dojść biednemu maturzyście na twarz. Chciał się z nim zabawić o wiele dłużej, ale ta ekscytacja i fakt, że dość długo ostatnio pościł, nie sprawiały, że jego życzenie było łatwiejsze do spełnienia.
Przykucnął, wszedłszy na łóżko i uchwycił delikatnie ramiona różowowłosego. Jedną ręką pogładził go po twarzy. Chłopak przymknął oczy i bezwstydnie zamruczał.
- Połóż się, mój ty poeto. - poprosił go, szepcząc mu cicho do ucha, po czym delikatnie przygryzł jego płatek. Karol zareagował kolejnym niezbyt skromnym dźwiękiem wydanym z ust.
Ułożył się grzecznie, tak jak nakazał mu pan magister i czekał. Czekał, bo najzwyczajniej w świecie nie miał pojęcia co w ogóle dalej robić. Czy wspominałem już, że Karol był prawie tak święty i nieskalany jak Matka Boska? Tak, gdzieś na początku. Dziwne chłopię. I właśnie takie dziwne Adama bardzo pociągało. Dostawał fiksacji na samą myśl o jego zapachu, o jego słodkich reakcjach na każdy jego najdelikatniejszy dotyk. Olszewski był tak wrażliwy na jego ręce, że Adam był bliski szału. Nie chciał mu jednak zrobić krzywdy. Domyślał się, że różowowłosy może być nietknięty, ale nie przeszkadzało mu to. Ba, jarało go to jeszcze bardziej. A fakt, że mógł być jego pierwszym (i oby ostatnim) doprowadzał go wręcz do jakiejś seksualnej gorączki.
Różowowłosy zacisnął nieco powieki, kiedy mężczyzna zdjął z niego bokserki. No, cóż... Nie umiał ocenić czy jest jakiś krzywy czy atrakcyjny... Jasne, zdarzyło mu się pomacać parę panien ze wzajemnością, ale nie doszło nigdy do zdejmowania z siebie odzienia, które nie było bluzą czy swetrem. Cholera... Jego natrętne myśli i obawy czy na pewno podobał się Adamowi odeszły w niepamięć. Prawie krzyknął, kiedy poczuł na swoim penisie gorąco i wilgoć. Spojrzał w dół i spotkał się ze złotymi oczyma pana od polskiego. Zrobiło mu się słabo. Pierwszy raz ktoś tak intensywnie go pieścił, pierwszy raz ktoś patrzył na niego w aż tak głodny sposób. Ten facet, gdyby tylko chciał, samym takim patrzeniem i delikatnym gładzeniem go po ciele, nawet nie dotykając przyrodzenia Karola, mógłby go doprowadzić do orgazmu.
- A-Adam...! - jęknął żałośnie uczeń, nie zważając już na żadne „co mu wypada”. Wystarczyło, że właśnie poszedł z nauczycielem do łóżka. Na cholerę miałby mu jeszcze mówić per pan, albo „profesor”?! To już graniczyłoby ze śmiesznością.
Członek Pełeszuka zapulsował boleśnie. Jego imię wymówione w taki sposób, jego ukochanym głosem - to był dopiero bodziec do startu!
Trzydziestodwulatek natychmiast wypuścił męskość maturzysty z ust. Uchwycił jego nogi pod kolanami i uniósł je wyżej.
- Proszę, wytrzymaj tak, dobrze? - poprosił go, ledwo panując nad własnym oddechem.
Ciche westchnienie Olszewskiego było najwidoczniej wyrazem zgody.
Gorący język mężczyzny przesunął się w okolicy wejścia nastolatka. Ten krzyknął w odpowiedzi na jego pieszczotę. Czuł się jakiś taki... brudny, skalany, ale kurewsko mu się to podobało. Miał wrażenie, że coś wwierca mu się w tyłek, że coś rozpycha go od środka. Czuł palący go wewnątrz ogień. Jak dobrze, że nie zrobili tego w szkole tamtego dnia! Nie mieliby nawet czasu na takie ceregiele. Karol był już bardzo blisko, Adam musiał na dłuższą chwilę zaprzestać pieszczot, by w ogóle móc pójść z nim o krok dalej.
Przysunął się bliżej jego prawego boku i przyciągnął drobne ciało ucznia do siebie. Przytulił go mocno, jedną ręką intensywnie masując jego pośladki, dbając o to by jeszcze nie doszedł, ale by cały czas pozostał tak samo podniecony. Sam ledwo mógł się opanować przed bezceremonialnym i brutalnym wyruchaniem chłopaka, do takiego stanu doprowadzały go wydawane przez zielonookiego dźwięki.
- Rozluźnij się... - wyszeptał do niego.
Chłopak otworzył na chwilę oczy i spojrzał na magistra ufnie. Nawet delikatnie się uśmiechnął.
I w tym momencie Adam nie wytrzymał. Przewrócił chłopaka na brzuch, po czym usiłował ustawić go na czworakach, tyłem do siebie. Przez krótką chwilę, złote oczy podziwiały jego cudowny, drobny krągły tyłeczek. Męskość trzydziestodwulatka aż skakała.
Przez chwilę jeszcze obcałowywał jego wejście, nawilżał go coraz bardziej, aż wreszcie wyprostował się, ukląkł i przymierzył. Najpierw powoli wsunął główkę penisa. Ledwo był w stanie się opamiętać, słysząc pełne rozkoszy krzyki i westchnienia. Karol spodziewał się, że będzie bardzo bolało, tymczasem jedyne, co czuł to przejmująca i trzęsąca całym jego ciałem gorąca rozkosz. W życiu nie spodziewał się, że jeżeli ktoś wziąłby go od tyłu, mogłoby mu się to aż tak podobać. No, ale to był Adam, prawda? Adam był teraz jego, nieprawdaż? Chyba o tym właśnie marzył od samego początku liceum i jego nerwowe, dziwne marzenie wreszcie się spełniło. Nie dość, że szybko złapał z nim bardzo dobry kontakt, stał się jego „pupilkiem” na lekcjach, to teraz jeszcze kochał się z nim w jego domu. Przez długi czas wstydził się tego przed samym sobą, nie mógł spać w nocy. Wreszcie musiał zacząć zawalać kartkówki ,sprawdziany, wreszcie próbną maturę... Wszystko tylko i wyłącznie ze stresu, nieuświadomionego lęku, że pan ukochany mógłby go odrzucić. A cała ta gratka rozpoczęła się dopiero w trzeciej klasie. Dopiero wtedy, gdy zawalił pierwszy w ciągu licealnej kariery sprawdzian. Miał iść tylko po kilka rad do ulubionego nauczyciela, w których cicho się podkochiwał. Nachylił się nad jego zeszytem, nikogo nie było w sali... Bum. Chwila, a teraz? Teraz Adam zabierał mu dziewictwo i robił to tak dobrze, że chłopakowi chciało się krzyczeć z rozkoszy.
Adam pochylił się nad drżącym ciałem osiemnastolatka i przylgnął do jego pleców. Jedną ręką oparł się na łóżku, nad jego ramieniem, drugą uchwycił członka chłopaka i zaczął mocno go pieścić. To już dla Karola było za wiele. Doszedł natychmiast, zalewając palce Pełeszuka i jego ulubioną pościel, gorącym półprzeźroczystym płynem. Zgarbił nieco plecy i z obezwładniającej, nieznanej wcześniej przyjemności opadł na łokcie i zacisnął mocno powieki, cały czas krzycząc. Krzyczał jego imię i to wystarczyło, aby Adam zaraz też skończył. Nie był w stanie się odsunąć. Chciałby, być może, oszczędzić kochankowi nieprzyjemnych konsekwencji, ale nie dał rady i spuścił się w jego ciasne, rozpalone wnętrze. Stęknął głucho tuż nad uchem zafarbowanego na różowo blondyna, po czym opadł prawie zupełnie bezwładnie, przygważdżając jego ciało do łóżka.
Jego marzenie też się w tej chwili spełniło. Ukochany uczeń wreszcie należał do niego. Nie musieli się nawet wymieniać ani jednym słowem, by zrozumieć, że oboje siebie pragną w takim samym stopniu. A skoro tak, dlaczego mieliby się przed sobą tego pożądania wstydzić? Przecież, gdyby ktokolwiek inny się dowiedział, byłoby źle z każdym z nich. A więc po co ktokolwiek inny miałby się dowiedzieć?
* * * *
W życiu Karola czasami lubiło się dziać zdecydowanie za wiele. Dla odmiany, żeby nie było za przyjemnie, przy podtrzymaniu swojego wymarzonego, zakazanego romansu, zaczęło mu się sypać w rodzinie. Parę dni po zdaniu egzaminu maturalnego, jego ojciec zginął w wypadku. Matka, dowiedziawszy się, że syn jest gejem, wyrzuciła go z domu.
Olszewski, poszedłszy na studia, nie zwracał już uwagi na jakiekolwiek nieodebrane połączenia od niej. Chciał zacząć wszystko od nowa tak, jak wymarzył to sobie tamtego dnia. Pani Olszewska na pewno sobie poradzi – zawsze była zaradną kobietą, była inteligentna, a z doktoratem z medycyny trudno byłoby, żeby nie znalazła sobie pracy w jakimkolwiek szpitalu.
Już na początku drugiego semestru na uczelni, Karol przytachał kilka toreb ze swoimi rzeczami do mieszkania Pełeszuka.
- Cholera, jakie ciężkie! - jęknął boleśnie Adam, ledwo wstawiając walizkę do mieszkania. - Chłopaku, co ty tutaj masz?
Karol uśmiechnął się niby nieśmiało, a niby trochę zaczepnie.
- Tylko parę rzeczy, które najbardziej potrzebuję.
- Zabrałeś ze sobą całą bibliotekę, czy co?
- Nie. - zaśmiał się, czerwieniejąc lekko na twarzy. - To tylko moje rzeczy, komputer... Właśnie, dziękuję, że wtachałeś na górę moją maszynę do pisania.
- Masz maszynę do pisania? - zdziwił się magister języka polskiego.
- No, pewnie. - odpowiedział Karol. Bogom dziękować, że udało mu się wreszcie ściągnąć ten cholerny róż z włosów i znów mógł paradować z śnieżnobiałymi puklami. - Po babci. - dodał pokrótce. - Będziesz mógł na niej napisać swoją powieść, chcesz?
Adam zaśmiał się cicho i pokręcił głową.
- Wiesz już jaki nadasz jej tytuł? - dopytał się Olszewski.
- Ty lepiej się zastanów jaki nadasz tytuł temu zbiorowi wierszy, który podesłałeś do wydawnictwa. - opomniał go były nauczyciel. Karol uniósł brwi nieco zaskoczony.
- A co?
- Dzwonili dzisiaj do mnie. Powiedzieli, że wydrukują twój tomik poezji.
- YES! - Karol rzucił się szatynowi na szyję i zaczął go całować z radości. Gdzie potem wylądowali to chyba już nie trzeba tłumaczyć. W końcu mogli to wreszcie robić bezkarnie i bez wstydu.