Wakacje od zawsze kojarzyły mi się z namiętną, gorącą i niezapomnianą miłością, która gdy człowieka chwyci w swoje szpony dające tyle szczęścia i rozkoszy, to już nigdy go nie puści. Ja niestety należałem do osób, których ta wielka miłość nigdy nie doscignęła. Choć Bóg mi świadkiem, szukałem jej wszędzie: na dyskotekach, w pubach, na ulicy, ale albo jej tam nie było, albo ja nie potrafiłem jej znaleźć. Miałem wrażenie, że unikała mnie jak OGNIA, a ja biedny nic nie mogłem na to poradzić. Czułem się zagubiony, samotny. Niezliczoną ilość razy stawałem przed lustrem i zadawałem sobie pytanie: "co jest ze mną nie tak?", "czemu nikt mnie nie chce?". Owszem, zawsze znalazło się coś, co mi nie odpowiadało, ale przecież nikt nie jest idealny, prawda? Pewnego dnia postanowiłem się już nie zamęczać i nie dołować brakiem miłości i udałem się ze znajomymi na odstresowywujący wypad do pubu. Niestety okazało się, że dla mnie wypad ten był bardzo stresujący. Nie dość, że w pubie siedziało mnóstwo zakochanych par co chwila mizdrzących się do siebie, to na dodatek moi znajomi w ogóle nie poprawili mi humoru, gdyż stale rozmawiali o swoich drugich połówkach i w ten sposób dowiedziałem się jak to Paweł jest szczęśliwy z Kingą, jak rozumieją się bez słów, nic tylko planować wesele, a Ania w kółko przez czterdzieści minut "bo Damian to...", "bo Damian tamto...". Miałem tego wszystkiego po dziurki w nosie, zdałem sobie sprawę, że ja najzwyczajniej w świecie po prostu im zazdroszczę. Skończyło się na tym, że zamknąłem się w czterech ścianach swojego pokoju i słuchałem miłosnych piosenek, marząc o prawdziwej miłości. Miałem wtedy jedno marzenie, chciałem uciec jak najdalej od tych wszystkich zakochanych par. Wyjechać na bezludną wyspę. Mogę powiedzieć, że marzenie po części się spełniło. Następnego dnia dowiedziałem się od rodziców, że zapisali mnie na obóz letni nad morzem. "Po prostu wspaniale", "to nie może być prawda", "nie chcę tam jechać" moje myśli wirowały w głowie. Nie potrafiłem sobie wyobrazić własnej osoby wśród tak licznej gromady ludzi, skłębionych w ciasnych przedziałach pociągu. Następnego dnia stałem na dworcu z bagażem na plecach, co chwilę deptany i popychany przez przeciskających się ludzi. Ani się obejrzałem, a siedziałem w jednym przedziale z siódemką osób sprawiających wrażenie jakby się znali od zawsze. Ich konwersacja obejmowała chyba wszystkie znane mi tematy począwszy od polityki poprzez muzykę, modę, kończąc na seksie. Pogaduszki nie miały końca, tylko ja siedziałem jak ta szara myszka nie mogąca wydobyć z siebie ani słowa. Nawet zapytany o coś odpowiadałem zdawkowo, rumieniąc się przy tym. Co strasznie mnie złościło. Podróż była dla mnie prawdziwym koszmarem, nie dość, że ciągnęła się w nieskończoność, to na dodatek zmuszała mnie do wysłuchiwania tych wszystkich pierdół o wakacyjnych miłościach, chwilach zapomnienia i tym podobnych sprawach.
Po przyjechaniu na miejsce okazało się, że prawie wszyscy się już znają, utworzyły się małe grupki trzymające się razem. Tylko ja szedłem z tyłu, ciesząc się chwilą samotności po nocy spędzonej w zapchanym przedziale. W głębi duszy modliłem się o pokój jednoosobowy, zdając sobie jednak sprawę z tego, że to jest tylko moje marzenie, które nie ma szans na urzeczywistnienie i siłą rzeczy będę musiał dzielić pokój z jednym z obozowiczów.
Dni mijały powoli, ciągnąc się w nieskończoność, a ja nadal nie miałem kolegów, nie wspominając już o koleżankach. Pewnego słonecznego dnia, spacerując po plaży, obserwując pożywiające się chlebem mewy, wpadłem na drobnej postury dziewczynę, przewracając ją przy tym.
"Prze...prze...przepraszam" bąknąłem pod nosem, "nie...nie...nie chciałem". Czułem jak moją twarz zalewa rumieniec. Nie wiedziałem co mam robić, dziewczyna leży na ziemi, a ja stoję jak ten słup soli i czerwienię się jak burak. "Nic się nie stało" powiedziała nieznajoma dziewczyna. "Moja wina" dodała, "patrzyłam na mewy i nie zauważyłam Ciebie". Uśmiechnęła się przy tym tak słodko, że moje nogi zaraz zrobiły się jak z waty. "Mam na imię Monika" przedstawiła się, "a Ty?" spytała. "Ja?" spytałem zdziwiony i speszony. "Ja je...jestem Łu...Łukasz" wymęczyłem z siebie dźwięk. "Pozwól, że w ramach przeprosin zaproszę Cię na gofra" powiedziała. Zupełnie nie wiedziałem jak mam się zachować, przyjąłem zaproszenie, zebrałem całą odwagę, jaką w sobie tylko miałem, i zmusiłem w ogóle nie słuchające mnie nogi do podążenia za nieznajomą. Po kilku dniach naszych konwersacji czułem się wniebowzięty. Monika okazała się pokrewną mi duszą, z tą tylko różnicą, że nie była zamkniętą w sobie osobą, tylko otwartą na ludzi. Jednak mimo tego łączyło nas bardzo wiele, wspólne zainteresowania, lubiliśmy oglądać te same filmy, czytaliśmy te same książki, więc z dnia na dzień dowiadywaliśmy się o sobie coraz to nowszych, czasami zaskakujących i śmiesznych rzeczy. Przy Monice stałem się zupełnie innym człowiekiem, może to przez te romantyczne spacery, które co dzień odbywałem z Nią po plaży. Stałem się bardziej otwarty na ludzi. Zacząłem pomału lubić ich towarzystwo. Pewnego dnia podczas takiego właśnie spaceru, przy dźwiękach fal, pisku mew i chylącemu się ku zachodowi słońcu zawędrowaliśmy w cudowne miejsce otoczone skałami, do którego można było się dostać jedynie od strony morza. Postanowiliśmy się tam udać, by chwilę odetchnąć po dość długim i męczącym spacerze. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się i nagle zrobiłem to, o czym tak długo marzyłem. Pocałowałem Monikę spodziewając się, że zaraz zostanę spoliczkowany, wyzwany od największych świń. Jednak tak się nie stało. Monika uśmiechnęła się do mnie, nachyliła do ucha i wyszeptała swoim słodziutkim głosem "tak długo o tym marzyłam, zróbmy to tu i teraz". Zupełnie mnie zatkało, czułem jak rumieniec walczy i próbuje przedrzeć się na twarz, na co ja nie mogłem mu pozwolić. Ja, człowiek, który marzył tylko o pocałunku tak cudownej osoby, jaką jest Monika, ma zaznać tej namiętnej i gorącej miłości o której tak marzył. "Ale ja jeszcze nigdy tego nie robiłem", bąknąłem pod nosem, przegrywając walkę z rumieńcem, który zalał moją twarz, mając przy tym nadzieję, że moja szczerość nie zniechęci Moniki. Zapadła długa i krępująca mnie cisza. Trwająca w nieskończoność. "Nic nie szkodzi" powiedziała po chwili, " pokieruję Tobą". Całowaliśmy się długo i namiętnie, Monika pokazywała mi jak lubi być pieszczona, dotykana. Gdy tylko zobaczyłem ją nagą, cała moja skóra pokryła się gęsią skórką, tak bardzo podniecał mnie jej widok. Nasze pieszczoty przyprawiały nas o zawroty głowy, rozpalone ciała cudownie chłodziły morskie fale, opłukujące nasze splecione ciała w miłosnym uścisku, promienie zachodzącego słońca nadawały naszej skórze złotawą poświatę, wszystko wirowało i zdawało żyć swoim własnym życiem. Piasek pod plecami przyjemnie drapał skórę. Monika zaczęła miarowo falować na mnie, jej biodra miarowo opadały, to znów podnosiły się. Z każdą mijającą sekundą zwiększając tempo. Po chwili poczułem cudowne mrowienie w okolicach genitaliów i moim ciałem zawładnęła fala orgazmu. Po chwili Monika również zaczęła szczytować, wydając tak cudowne dla uch jęki rozkoszy. Leżeliśmy tak jeszcze dobre pół godziny, delektując się cudownymi wrażeniami i ciesząc się swoją bliskością. Dziś mijają dwa lata i siedem miesięcy, odkąd jesteśmy zakochaną w sobie parą, planującą razem przyszłe życie, a ja zacząłem wierzyć w wakacyjną miłość...